Pisać na kolanach nie jest wygodnie, łatwo wtedy o panegiryk, a już felieton panegiryk to oksymoron, ale cóż – książkę Karola Modzelewskiego „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca” zacząłem czytać na komendę „Baczność! Na lewo – patrz!”, a skończyłem w pozycji „Padnij!”, i teraz dźwigam się z upadku. Że o tej książce pisał już Wiesław Władyka (POLITYKA 46) – to dobrze, ale czymże jest jeden, nawet najlepszy, artykuł o takiej książce i biografii?
„Kobyła” powinna stać się lekturą obowiązkową studentów, dziennikarzy, polityków. Nie pamiętam polskiej książki, która by w ostatnich latach bardziej zasługiwała na uwagę. W wolnych chwilach bawię się myślą, że Modzelewskiego, który metaforę „Zajeździmy kobyłę historii” zaczerpnął z wiersza Majakowskiego, przełożono na języki zagraniczne, w tym na angielski i niemiecki. To prawdziwa historia Polski od stalinizmu do kapitalizmu, napisana własnym życiem, a ludzi o podobnym życiorysie można policzyć na palcach.
Autobiografia polityczna Modzelewskiego jest do pewnego stopnia rachunkiem sumienia. „Mam siedemdziesiąt sześć lat i sporo na sumieniu” – pisze na początku, by pod koniec dodać: „Powinniśmy rachować własne, a nie cudze sumienia”. Ba, łatwo przeprowadzać rachunek, jeśli ma się sumienie tak czyste jak autor. Modzelewski, wzór dla naszego i młodszych pokoleń, swoim przykładem zmusza czytelnika, zwłaszcza dorosłego, do rozliczenia samego siebie, do zadania sobie pytań, na ogół tłumionych, bo niewygodnych. Dlaczego wstąpił do partii, po co odpowiadał na pytania esbeka, dlaczego nie uczył dzieci o Katyniu lub zamykał okno, kiedy policja rozpędzała demonstracje.