Pani Marzena jest stateczną urzędniczką pracującą w instytucji podległej MSW, matką trójki dzieci. W kwietniu 2013 r. w skrzynce pocztowej znalazła list: „wezwanie do zapłaty”. Jakaś firma napisała, że „w nawiązaniu do toczącego się postępowania windykacyjnego informujemy, że na koncie (tu numer) nadal widnieje zadłużenie wynikające z niezrealizowanych płatności wobec telewizji sprzedanych do ich firmy”. I dalej: „Zadaniem firmy jest windykacja poniższej kwoty za pomocą wszelkich przewidzianych prawem możliwości”. Niżej wyliczenie: należność główna 600 zł, odsetki 352, razem 952,02 zł. I żadnego wytłumaczenia, kiedy i z jakiego powodu zadłużenie powstało. Pani Marzena, ostatni kontakt z telewizją miała w 2008 r., kiedy zdawała dekoder i o żadnym długu nic nie wiedziała. Mąż poradził, żeby machnęła ręką, bo i tak zobowiązania są wymagalne tylko przez trzy lata od ich powstania, więc nawet nie ma o czym mówić. Do tego list był zwykły, nie polecony, a podpis „Koordynatora Grup Windykacyjnych” wyglądał na skserowany.
Aż 3 grudnia ubiegłego roku w jednej kopercie przyszło komornicze „zawiadomienie o wszczęciu egzekucji i wezwanie dłużnika do zapłaty” i „zajęcie wierzytelności i prawa”. Dopiero z tych dokumentów dowiedziała się, że e-sąd wydał 13 sierpnia wobec niej nakaz zapłaty, który się uprawomocnił, a 30 września nadano mu klauzulę wykonalności. Kwota roszczenia wzrosła o ponad 500 zł – o koszty procesu i opłatę egzekucyjną. Komornik zaznaczył w piśmie, że koszty egzekucyjne mogą jeszcze wzrosnąć, w zależności od dokonywanych dalszych czynności. Kobieta od razu w grudniu złożyła sprzeciw wobec nakazu zapłaty oraz wniosek „o przywrócenie terminu” – żeby jej sprawa, formalnie już zamknięta, została rozpatrzona jeszcze raz.