Memuary gangsterów znad Wisły nie poszerzą zapewne wiedzy kryminologów, ale dla socjologów i lubiących sensację czytelników mogą być cenną lekturą. Opowiadają o czasach świetności polskiej mafii i zawierają wiele obserwacji dokonywanych zza kotary oddzielającej uczciwy świat od przestępczego. Ujawniają, jak wygląda organizacja życia poza granicą prawa, jakie są tam relacje między ludźmi.
Masa wydał książkę, która na okładce zawiera nieco mylącą autoreklamę: „Polski świadek koronny numer jeden przerywa milczenie”. Od lat już przecież ten były gangster bynajmniej nie milczał, często zabierał i zabiera głos, można rzec, czynnie uczestniczy w debacie publicznej. Występuje w produkcjach telewizyjnych, wypowiada się na łamach gazet.
Tym razem wspólnie z dziennikarzem i pisarzem Arturem Górskim, byłym naczelnym pisma „Focus Śledczy”, postanowił ujawnić tajemnice kobiet polskiej mafii. To rzecz jasna świadomy pretekst, aby sięgnąć głębiej, pisząc o kobietach, nie zapomina bowiem o ich partnerach, swoich kumplach z mafii. Masa charakteryzuje ich z psychologicznym zacięciem, niektórych wyśmiewa, innych traktuje z szacunkiem. Siebie na tym tle może nie gloryfikuje, ale traktuje łaskawie. Jego książkowy obraz: sprytny, przewidujący i utalentowany, ma przecież biznesową smykałkę.
Znamy go jako Jarosława S. – zawsze domagał się, aby nazwisko skrywano pod inicjałem. Od pewnego czasu przestał jednak skrywać swoje dane. Już jako Jarosław Sokołowski występuje w galerii ludzi biznesu tygodnika „Puls Biznesu”. Redakcja reklamuje jego działalność, informując „Masa sprawdza się w biznesie” i dodając krótkie CV: „skruszony gangster inwestuje w deweloperkę, ma wytwórnię pasz i wielkie plany”. Jeden z tych planów właśnie zrealizował – wydał wspomnienia pod własnym nazwiskiem. Nie pokazał jedynie twarzy, na okładce jest sfotografowany od tyłu, jego potężny kark robi wrażenie.
Świat Dziada
Zanim Masa zasiadł do pisania, na rynku księgarskim zaistniał już Henryk Niewiadomski, znany jako Dziad, domniemany lider gangu wołomińskiego. Niewątpliwie czołowa postać w świecie przestępczym i to nie z powodu krwawej charyzmy, ale barwnej osobowości.
W 2002 r. wyszła firmowana jego nazwiskiem książka „Świat według Dziada”. „To nie bieda popchnęła mnie do pisania. Zmusiły mnie do tego środki masowego przekazu, według mojej oceny inspirowane przez organy ścigania i rozpowszechniające na mój temat bzdury” – wyjaśniał na wstępie. Podobny motyw przedstawia też Masa: polska mafia pokazywana w mediach, literaturze i kinie ma wykoślawiony obraz. Prawdziwy zna tylko on, Jarosław Sokołowski, człowiek, który współtworzył grupę pruszkowską, aby na końcu pogrzebać ją swoimi zeznaniami.
Opowieść Dziada brzmiała rezolutnie i została sprytnie skonstruowana. Nie był żadnym mafijnym bossem, ale lojalnym sąsiadem, obrońcą mieszkańców z podwarszawskich Ząbek, gdzie miał swój dom i zakład kamieniarski. A że wśród sąsiadów trafiali się gangsterzy z pierwszej linii, to już inna sprawa. Tak się złożyło, że żyjący na uboczu Dziad odgrywał nieformalną rolę spowiednika mafiosów z pierwszych stron gazet. Przychodzili i opowiadali o wydarzeniach, czasem szukali rady, czasem pomocy. Żadnemu nie odmawiał, a jak było trzeba, podejmował się mediacji między zwaśnionymi grupami. Zanim jednak osiągnął status mediatora i człowieka, jak wynikało z książki, powszechnie szanowanego, wiernie zrelacjonował swoje poprzednie życie. Handlował węglem i sprzedawał pyzy na bazarze. Poznawał świat i ludzi.
Książka Dziada był sygnowana wyłącznie jego nazwiskiem, ale każdy, kto go znał, doskonale wiedział, że Heniek nie potrafił składnie mówić, a co dopiero pisać. Książek raczej nie czytał, chociaż swój rozum miał – potrafił liczyć. Zastanawiano się, kogo Dziad wynajął w charakterze ghostwritera. Rozwiązanie zagadki można znaleźć pod koniec książki, gdzie Dziad rozpływał się nad dziełem pewnego autora (w owym czasie związanego z Samoobroną). „Bardzo interesująca książka” – oceniał, rzecz jasna, całkowicie bezinteresownie. Nieco wcześniej wyrażał sympatię dla Andrzeja Leppera i Antoniego Macierewicza. Skądinąd wiadomo, że właśnie takich politycznych idoli miał ów autor książki, która tak zachwyciła Dziada.
Słowik się skarży
Andrzej Z., ps. Słowik, uważany za jednego z bossów gangu pruszkowskiego, tak zaczyna swoją książkę „Skarżyłem się grobowi”: „Za zgodność z prawdą wszystkich ujawnionych tu informacji ręczę słowem honoru, a ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, że słowo honoru Słowika jest wartością niepodważalną”. Ale zbyt wielu istotnych informacji w książce tego autora czytelnik nie znajdzie. Najpierw długa opowieść o pierwszym pobycie w więzieniu, grypsowaniu, złych klawiszach i walce o zachowanie godności. Któregoś dnia na ścianie celi napisał słowa: „Umarł Andrzej, narodził się Słowik”.
Jako Słowik stał się znany w świecie przestępczym, brawurowo napadał na hurtownie i transporty przemycanych papierosów, uciekł z więzienia i z ukrycia wystąpił o ułaskawienie. Uzyskał je z podpisem prezydenta Lecha Wałęsy. Przyznaje, że było to możliwe dzięki łapówce przekazanej jednemu z urzędników z otoczenia Wałęsy, ale nie ujawnia jego nazwiska.
Poznaje swoją przyszłą żonę Monikę. Jeżdżą razem na pielgrzymki do Ziemi Świętej organizowane przez zaprzyjaźnionego księdza Kazimierza O. (znanego z roli w pewnym serialu telewizyjnym). Podczas jednej z wypraw ksiądz O. udziela im kościelnego ślubu (cywilny wzięli wcześniej w Las Vegas).
Książkę stworzył podczas ukrywania się w Hiszpanii przed polskim wymiarem sprawiedliwości w 2001 r. Nie wiedział, że niedługo zostanie schwytany i deportowany do kraju. Tu dostanie wyrok za kierowanie grupą pruszkowską, a potem będzie oskarżony o współudział w zabójstwie gen. Marka Papały. Odsiedzi ponad 10 lat. Z zarzutów o udział w zabójstwie byłego komendanta policji ostatecznie sąd go oczyści. Nie wiedział też, że kiedy on będzie odsiadywał swój wyrok, Monika zwiąże się z innym mężczyzną.
Wiedział natomiast, że źródłem jego ówczesnych i przyszłych kłopotów będzie były wspólnik w mafijnych interesach Jarosław Sokołowski, Masa. W książce używa więc sobie do woli, oskarżając Masę o zlecenie zabójstwa Wojciecha K., ps. Kiełbasa, o udział w zabójstwie gen. Papały, a nawet o związek z morderstwem byłego premiera Piotra Jaroszewicza.
Masa w swoim dziele nie pozostaje Słowikowi dłużny. Pośrednio obciąża go udziałem w zabójstwie słynnego gangstera Pershinga, nazywa „wredną rurą” i człowiekiem, który nie zasługuje na miano honorowego. Trzeba przyznać, że jest wyjątkowo wstrzemięźliwy w swoich ocenach dawnego wspólnika. Jeszcze niedawno, kiedy Słowik siedział w pace, Masa nie szczędził mu inwektyw, z których każda miała wagę superciężką.
Aby dopełnić obrazu wzajemnych relacji między gangsterami, trzeba jeszcze zacytować Henryka Niewiadomskiego, Dziada, który w swojej książce takimi określeniami charakteryzuje Masę w rozdziale pod wymownym tytułem „Świnia w koronie”: gwałciciel, frajer, zwykły gałgan, knur.
Wspomnienia gangsterów, trzeba to podkreślić, nie są w żadnej mierze podręcznikami savoir-vivre’u. Skarżą się na siebie nawzajem, na zdradę, brak lojalności i złe zachowanie. Gwoli prawdy Słowik na zakończenie swojej książki tak tłumaczy, dlaczego w tytule użył frazy ze Słowackiego. Poeta, cytuje gangster, wypowiedział nad grobem Chrystusa te słowa: „Skarżyłem się grobowi, a skarga ta nie była ani przeciw ludziom, ani przeciw Bogu”. Nie wiemy, czy Andrzej Z., ps. Słowik, sam stworzył swoją barwną opowieść, czy kogoś w tym celu wynajął – książka jest napisana trochę napuszonym, ale jednak literackim językiem.
Odłożyli broń, piszą książki
Ryszard Wierciński, ps. Śledź, swoją książkę „Kryptonim Srebrny Książę” napisał kilka ładnych lat temu, ale dopiero teraz wydał ją drukiem. To gotowy scenariusz na kino akcji: opowieść o życiu prawdziwego rekina na nielegalnym w czasach PRL rynku produkcji i handlu srebrem. To on był owym rekinem, który do Warszawy przyjechał z Białegostoku i zdobył stolicę na dobre. Interesy robił wspólnie z Wiesławem Niewiadomskim, bratem wspomnianego wyżej Dziada. Trzeba przyznać, że Wierciński potrafi pisać jednocześnie dowcipnie i zajmująco, a niżej podpisany ma pewność, że to on sam od początku do końca, nie korzystając z niczyjej pomocy, stworzył swoją książkę.
Opisuje swoje spotkanie ze znanym aktorem Janem Machulskim, dał mu do przeczytania maszynopis. Aktor miał się o dziele Śledzia wyrazić następująco: „Najlepsze filmy kryminalne to wszystko nic (śp. Pan Jan użył bardziej dosadnego krótkiego wyrażenia) przy pańskiej historii. Na dodatek ona jest oparta na faktach”.
Wierciński to postać z drugiego szeregu świata przestępczego, dzisiaj już nieco zapomniana, ale przeżył pasjonujące przygody z udziałem Wariata, Pershinga, słynnych Nikosia i Wańki, a także nieokrzesanego Dzika, który w latach 80. rządził przestępczą Warszawą. Ta książka ma jeszcze jedną cechę wyróżniającą ją na tle wspomnień innych bossów podziemia mafijnego: autor ani przez moment nie próbuje siebie wybielać. Opisuje świat, jaki zapamiętał.
Świat w ostatniej książce Jarosława Sokołowskiego i Artura Górskiego widziany jest przez pryzmat Masy, kiedyś bandyty, dzisiaj świadka koronnego. Opowiada o kobietach mafii, matkach, żonach i kochankach, ale też przypadkowych ofiarach gwałtów, prostytutkach i kelnerkach ukrytych w cieniu panów życia, do jakich on sam się wtedy zaliczał. Trochę krwi, trochę seksu i kilku supermenów na tle kobiet – to gwarancja sukcesu.
Obaj autorzy zapowiadają, że to początek cyklu, w następnych książkach ujawnią znacznie więcej. A to oznacza, że aktualni i byli mafiosi będą teraz rywalizować w innej niż bandycka dziedzinie. Wcześniej do siebie strzelali, teraz będą konkurować na półkach księgarskich, bo nie mam wątpliwości, że opisani przez Masę odpowiedzą mu na łamach własnych dzieł pięknym za nadobne.