Doktora Jarosława Derejczyka, dyrektora szpitala geriatrycznego w katowickich Szopienicach, koledzy lekarze pytają czasem: Gdzie ty pracujesz? W Szopienicach? A gdzie to jest? – choć dobrze wiedzą gdzie. Tylko za żadne skarby by tu nie przyszli. Bo dla lekarza Szopienice to wyzwanie. Tak samo dzisiaj jak 40 lat temu, kiedy Szopienice biły rekordy wydajności w wytopie cynku i ołowiu.
Według danych z katowickiego Instytutu Ekologii Terenów Uprzemysłowionych Katowice to jeden ze 156 powiatów w Polsce o najwyższym wskaźniku umieralności. A w Katowicach – Szopienice.
– Ołów u ludzi atakuje przede wszystkim układy oddechowy, krwiotwórczy i nerwowy. Większość gromadzi się w kościach i może w nich zostawać nawet ponad 20 lat – mówi dr Elżbieta Kulka z Zespołu Analiz Ryzyka Środowiskowego w Instytucie.
Huta Metali Nieżelaznych już od ponad 10 lat nie działa, ale Henryk Brysz, dawny kierownik walcowni cynku, wciąż słyszy o niej w kolejce do kasy w sklepie. Resztki huty w likwidacji widać z każdego rogu dzielnicy – z zielonego parku, gdzie kiedyś stały familoki, i z osiedla na wzgórzu, na końcu ulicy Morawy, gdzie tych z familoków potem przesiedlali. Dziś, gdy skończyły się rekordy w przetwórstwie metali ciężkich, zaczęło się bicie rekordów w statystykach Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, liczbie trafiających do izby wytrzeźwień i na zasiłek dla bezrobotnych.
Huta do dzisiaj siedzi ludziom także w kościach. Tkwi w książkach na drewnianym regale u pani Mici ze 190-letniego domu przy Obrońców Westerplatte. I w haftowanych obrazach dr Jolanty Król, pediatry szopienickich dzieci, choć to dość przewrotne, bo ona hutę i wszystko, co z nią związane, bardzo chciała wypruć sobie z pamięci. To ona wykryła przed laty, co ta huta robi z szopienickimi ludźmi.