Trzy i pół roku temu polski Sejm uchwalił Narodowy Program Ochrony Zdrowia Psychicznego. Jedną z najlepszych reform społecznych w Europie. Tyle że do dziś niezrealizowaną. Sami lekarze psychiatrzy mówią, że są jak dentyści. Bo kto w Polsce leczy zęby, korzystając z NFZ?
Paradoksalnie najlepszą sytuację mają najciężej chorzy psychicznie, wymagający bezwzględnie leczenia szpitalnego. O ile tylko nie wystraszą się katastrofalnych warunków na oddziałach. Bo na przykład w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, klinice o najwyższym stopniu referencyjności, podlegającej bezpośrednio Ministerstwu Zdrowia, na sufitach grzyb, ze ścian odpadają tynki, bo większość pomieszczeń regularnie jest zalewana, gdy pada deszcz. Na 40-osobowym oddziale jedna łazienka z jedną wanną, pacjenci w salach stłoczeni jak sardynki, na ośmioosobowej męskiej sali między łóżkami ledwo da się przejść, zresztą łóżka stoją też na korytarzu. – Zdarza się, że ktoś czeka kilka tygodni na przyjęcie, bardzo mu zależy, bo mamy opinię jednej z najlepszych klinik w kraju. Przyjeżdża i rezygnuje – mówi dr Kama Katarasińska-Pierzgalska z Instytutu. – Albo rodzina nie zgadza się, żeby bliski przebywał kilka miesięcy w takich warunkach.
Psychiatria jest najbardziej niedofinansowaną gałęzią medycyny. Jak widać na przykładzie Instytutu. W tym samym budynku, na tym samym piętrze jest też oddział neurologiczny. Nawet drzwi prowadzące na oba oddziały są inne. Psychiatryczne – zdezelowane, z łuszczącą się farbą, neurologiczne – nowiuteńkie. Dalej tak samo. Neurologia wyremontowana, psychiatria – inny świat. Jakby tego było mało, niedawno na terenie Instytutu wybudowano klinikę psychiatrii sądowej. Chorzy psychicznie więźniowie mają, w porównaniu z tymi, którzy przestępstw nie popełnili, luksusy.