Cecylia, lat 33, wzięła rocznego synka na ręce i wyszła z nim z sali. Usiadła na krześle na korytarzu, na wprost drzwi. Druga matka zwróciła uwagę na ukradkowość ruchów kobiety, gdy brała coś z szafki przy łóżeczku i chowała do kieszeni spodni, oraz to, co powiedziała do dziecka: Zrobię dla nas synku, co najlepsze. Więc nie spuszczała oka z tej kobiety.
Tamci byli w szpitalu już trzeci tydzień z powodu problemów z oskrzelami. Cecylia, wzorowa matka, siedziała przy łóżeczku dzień i noc. No, ale ta strzykawka. Więc sąsiadka patrzyła. Wzorowa matka posadziła dziecko na kolanach i, zasłaniając przedramieniem, wsadziła strzykawkę do wenflonu zamocowanego na rączce swojego syna, wtłaczając mu do żył jakiś płyn. Obserwująca ją matka zaczęła wówczas krzyczeć: Co pani robi?! Przybiegł lekarz i wyrwał matce dziecko – już całe czerwone, z tętnem 220 na minutę, ciśnieniem 150 na 200, rozszerzonymi źrenicami. Coś mu dała??!! Coś mu dała??!!! – krzyczały do Cecylii pielęgniarki, a matka stała jak słup.
Wezwano policję. Na komendzie najpierw skrupulatnie spisano dane Cecylii. A więc: bez wykształcenia, bez zawodu, bez pracy, zasiłek z opieki społecznej, panna, troje dzieci, w tym na utrzymaniu jedno, najmłodsze, właśnie Pawełek. Do szpitala przyjechała z domu samotnej matki. – Do zarzutu przyznaję się – powiedziała Cecylia na wstępie przesłuchania. – Liczyłam, że stan zdrowia dziecka nieco się pogorszy i pozostaniemy tym samym dłużej w szpitalu. I nie będziemy musieli wracać do domu samotnej matki, który jest najgorszym miejscem na ziemi.