Znowu podróżowałem w poprzek przez nasz piękny kraj. I znowu byłem zachwycony: zarówno krajobrazem (nie było odgradzających mnie od pól, łąk i lasów gigantycznych płotów), jak i drogami. Jechałem spod Pułtuska za Białystok. Oczywiście w poszukiwaniu nieznanych smaków. Pędziłem co koń wyskoczy (ale zgodnie z kodeksem drogowym) do Tatarskiej Jurty w Kruszynianach.
Dziś na 30 rodzin żyjących na stałe w Kruszynianach są tylko trzy rodziny tatarskie. W lecie jest Tatarów znacznie więcej, bo moda na letnie domy spowodowała, że byli mieszkańcy kupują, restaurują opuszczone domostwa i spędzają we wsi kilka miesięcy w roku. Tłoczno i we wsi, i w meczecie bywa tylko podczas świąt muzułmańskich. Zjeżdżają bowiem wierni z różnych stron Polski.
Po zwiedzeniu wsi, odwiedzeniu meczetu i cmentarza musieliśmy się posilić i zasiedliśmy przy ciężkich drewnianych stołach w Tatarskiej Jurcie. Prowadzi ją rodzina Bogdanowiczów. Główną szefową jest Dżenneta, a pomagają jej dwie urocze córki. W czasie jednego posiłku nie dało się popróbować większej liczby potraw, ale przynajmniej poznaliśmy choć kilka podstawowych. Wspaniałe były jeczpoczmaki i kibiny. To dwa rodzaje pieczonych pierogów. Pierwsze z farszem z ziemniaków, pietruszki (korzenia), marchewki, cebuli i mięsa wołowego. A drugie z kapustą, cebulą, mięsem. Doskonały jest także pierekaczewnik, czyli kilkuwarstwowe ciasto nadziewane mięsem, serem (lub jabłkami) z delikatnie stosowanymi przyprawami. Wielkością, zapachem i smakiem imponują także pyzy z białym serem przyprawianym na ostro, a podawane w rosole. Więcej dań po pierwszej wizycie nie mogę ocenić, bo nie dałem im rady, ale widziałem, że od sąsiednich stołów też odchodzili zadowoleni goście. W dodatku Dżemila nie zdziera siódmej skóry z klientów, bo jako rasowa restauratorka wie, że płacąc niezbyt drogo za pyszne jedzenie na pewno jeszcze do niej wrócą. I tak będzie.
Tel. 85 749 40 52, www.kruszyniany.pl