Co roku podczas uroczystego spotkania dla rodzin mieszkańców Domu Pomocy Społecznej w Suchorączku chłopcy zamykali się w pokojach. A teraz czekają od rana, wystrojeni w garnitury kupione za resztki renty, w butach od darczyńców. 27-letni Krzysiek liczy krzesła, żeby dla wszystkich wystarczyło, 40-letni Janusz, pół-Cygan, ćwiczy układ taneczny, 30-letni Adam pilnuje, żeby wiatr nie zdarł transparentu z napisem „Nie wystarczy być szczęśliwym, trzeba, żeby szczęśliwi byli też inni”.
Na nową mamę czy tatę nie czekają już. Ale na tego pana Jacka – zawsze. Tego, o którym w Suchorączku mówi się, że jest kompletnym wariatem. Bo adoptował chłopca z upośledzeniem, tracąc przez to etat.
Jacek Grabowski, bezrobotny pedagog, syn kobiety adoptowanej przez obcych i ojciec adopcyjnego dziecka, mówi, że po prostu wyrównuje rachunki. Tym razem ugniatając w Suchorączkach mąkę z mlekiem, drożdżami, cukrem i jajami – będzie robił dla chłopców z DPS drożdżówki. Adopcyjny syn, 5-letni Łukasz, został z babcią.
Rozczyn
Rachunki przedstawiają się tak: w gruncie rzeczy Grabowski dzieciństwo miał dobre. Więc jest światu coś winien. Aż do pierwszej wizyty ciotek z Warszawy nie czuł wagi słów podrzutek albo bękart, nie mając świadomości, że to coś nienormalnego. Nie pamięta, która z ciotek uświadomiła mu, że jego matka była adoptowana. A może wiedział o tym od zawsze, przeczuwał?
Matka – wierząc jej opowieściom – nigdy nie rozmawiała z babką o tym niewidocznym, ale uwierającym stygmacie, ale nie było w tamtych czasach dzisiejszej mody na gadanie o uczuciach. Dzieciaki z biduli o swoim pochodzeniu dowiadywały się z przypadkowo znalezionych, tajemniczych druczków schowanych w papierowych teczkach albo porzuconych w kufrach na strychach.