Pies da ci więcej
Kim są opiekunowie w schroniskach dla bezdomnych zwierząt?
Mają udane związki, rodziny, dzieci, pracę, obowiązki i kariery. Ale to im nie wystarcza. Po pracy i w weekendy zrzucają eleganckie ubrania i jadą do schroniska. Wyprowadzają na spacery, wyczesują, karmią. Potem, trochę brudni i śmierdzący, wracają do domów, gdzie czekają na nich psy albo koty adoptowane z przytułku. Najczęściej stare i chore, które nie miały szans na znalezienie domu. Więc wzięli je oni, na tzw. dożycie.
Jak Przemek przestał bać się psów
Przemysław Olejniczak jest zawodowym żołnierzem, na misjach w Bośni i Kosowie niejedno widział, ale kiedy pierwszy raz wszedł do schroniska na warszawskim Paluchu, serce mu się ścisnęło. To Iza go namówiła, żona. Najpierw, sześć lat temu, tuż przed Bożym Narodzeniem zawieźli dary. Jakieś koce, kołdry, trochę puszek z pokarmem. Po Nowym Roku, w pierwszą sobotę, zgłosili się do regularnej pomocy. Był siarczysty mróz, naprawdę zimno, więc odwiedzających i wolontariuszy było niewielu. Pilotowały ich dwie doświadczone wolontariuszki. Zima jest zawsze najtrudniejszym czasem dla zwierząt w schronisku. Trzeba dbać o to, by dostały jakieś ciepłe jedzenie, dorzucić słomy do bud. Przychodzili więc często. Potem zdali egzamin i zostali zarejestrowani jako wolontariusze. Przemek musiał sam ze sobą stoczyć walkę, bo, wstyd przyznać, ale on, zawodowy żołnierz, po prostu bał się psów. Uraz z dzieciństwa. Psy to czuły i prawie każdy chciał go ugryźć, więc lęk narastał. Postanowił się przełamać i zaczął od dużych psów, tzw. esek, specjalnych. Czytaj: agresywnych.
Pierwszym, z którym miał pójść na spacer, był Ceres, masywny bokser wyglądający bardzo groźnie. Pokazali mu, jak przez kratę założyć pętlę ze smyczy, żeby bezpiecznie wyprowadzić psa. Potem smycz przepina się na obrożę.