Marcin Kołodziejczyk
24 listopada 2014
Zbigniew Religa i jego filmowy odpowiednik
Zdecydowanie polski bohater
Zbigniew Religa: mąż, ojciec, pijący, palący, nerwowy, uparty, znawca ludzkich serc. Film o profesorze wchodzi właśnie na ekrany kin.
Umarł w marcu 2009 r. Dwa lata wcześniej publicznie ogłosił, że ma raka płuc. Mówił o tym ze spokojem, jak przystało staremu lekarzowi i ministrowi zdrowia. Przechodził kolejne operacje, ale wciąż pracował. W wywiadach filozofował o śmierci – to sen; nie ma człowieka na Wyspach Zielonego Przylądka ani nigdzie indziej; przebywa się pod ziemią na cmentarzu. Pochowano go na Powązkach w Warszawie przy piosence Louisa Armstronga, tej wychwalającej wspaniałość świata.
Ludzie często pytali Zbigniewa Religę, kardiochirurga, co czuje, gdy podczas operacji trzyma w dłoni czyjeś serce.
Umarł w marcu 2009 r. Dwa lata wcześniej publicznie ogłosił, że ma raka płuc. Mówił o tym ze spokojem, jak przystało staremu lekarzowi i ministrowi zdrowia. Przechodził kolejne operacje, ale wciąż pracował. W wywiadach filozofował o śmierci – to sen; nie ma człowieka na Wyspach Zielonego Przylądka ani nigdzie indziej; przebywa się pod ziemią na cmentarzu. Pochowano go na Powązkach w Warszawie przy piosence Louisa Armstronga, tej wychwalającej wspaniałość świata. Ludzie często pytali Zbigniewa Religę, kardiochirurga, co czuje, gdy podczas operacji trzyma w dłoni czyjeś serce. Spodziewali się transcendencji, boskiego uniesienia. On tylko speszony dukał o odpowiedzialności i koncentracji. Był ateuszem, uważał się za rzemieślnika, kiedyś po nieudanej operacji wypił duszkiem butelkę wódki. Koledzy go odwieźli do domu – klął i bełkotał jak każdy pijany. Ale ocaleni pacjenci widzieli w nim boga – wyjmował zepsute serca, wstawiał dobre, wskrzeszał Łazarzy. „Bogowie”, film fabularny o Zbigniewie Relidze, wchodzi do kin za kilka dni. Na festiwalu w Gdyni wzbudził rzadko spotykany aplauz. Był ze Zbyszka chłop prostolinijny, pamiętają Religę koledzy, każdemu powiedział, co myśli – potem ta szczerość mu przeszkadzała, kiedy został politykiem. Nadużywał słówka „kurwa”. Jako dyrektor szpitala kardiologicznego potrafił opieprzyć kogoś rano, a wieczorem przepraszać. Dzień spędzał w chmurze dymu z papierosów, zalatany, zarobiony, na telefonach, w aucie. Czasem znikał, ale wiadomo było, że wyłoni się w zakrwawionym fartuchu, bo znowu kogoś przywracał do życia na operacyjnym. Raz prowadził operację przez telefon – mówił kolegom, co mają robić, w tym czasie jechał „gierkówką” z Warszawy do kliniki w Zabrzu. Tracili tego pacjenta, klął na nich przez telefon; im się wydawało, że pacjent umarł, Religa darł się, żeby reanimowali. Wpadł na operacyjną, wziął serce człowieka do ręki, zaczęło bić. Miał coś w rękach – mówią koledzy. Chwalił się później, że trzysta kilometrów pokonał w sto minut. Dr Jan Sarna, przyjaciel Religi, dyrektor Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii im. Religi, pamięta, jak się poznali: lata 80. Gabinet wspólnego przełożonego, wchodzi Zbyszek i częstuje marlborami. A potem przez całe życie w sytuacjach towarzyskich Zbyszek miał do Janka pretensję o te marlbora. – Mówił mi: nawet żeś tyłka nie podniósł, jak cię częstowałem – mówi Sarna ze śmiechem. Religę wspominają zawsze na wesoło. Jakby miał zaraz zadzwonić do drzwi w ten charakterystyczny dla siebie, kibicowski sposób – jedenaście urywanych dźwięków – i chciał gadać przez noc, za rekwizyt mając czystą wódkę. Jak opieprzał, to słusznie. Jak jeździł, to jakby latał. Jak palił, to się wstydził. A pił, bo czasem nie ma innych sposobów. Te słynne pół litra duszkiem wypił, jak mu pod palcami umarł kilkuletni chłopiec – walczył o niego kilka godzin, klął nad stołem, przegrał. W owym czasie, wspomina Jan Sarna, zapracowany przy sercach Zbyszek miał dwa marzenia podstawowe: móc się wreszcie wyspać oraz móc zjeść coś gorącego. Coś dla ludzi Zbigniew Religa, jedynak, urodził się w Miedniewicach niedaleko Warszawy na kilka miesięcy przed wybuchem wojny. Ojciec – socjalista, społecznik, pepeesiak, działacz związkowy, nauczyciel, po wojnie dyrektor liceum Czackiego w Warszawie. Rodzice mówili młodemu, że nie jest pępkiem świata, że na wszystko sam musi zapracować. To był dom z ideami – warszawski Żoliborz, inteligencja pozytywistyczna. Jako wzór podziwiany przez Zbyszka sąsiad z dzielnicy i kolega ze szkoły Jacek Kuroń – ciągle gdzieś pędził, ciągle by coś robił dla ludzi, zbawiałby świat w dymie papierosa. Zbyszek palił od wczesnej niepełnoletności. Źle się uczył, czytał przygodowe książki dla młodzieży, potem ciurkiem Dostojewskiego. Łatwo się denerwował i klął, kiedyś pobił kolegę – chłopak okazał się synem partyjnej szyszki, szyszka zrobiła awanturę; tak młody Religa pierwszy raz w życiu otarł się o politykę. Tuż przed maturą dotarło do niego nagle, że to rodzaj egzaminu, który należy zdać. Z nerwów dostał łojotoku na głowie. Nigdy nie zapomniał obrzydzenia fryzjera strzygącego go przed maturą – więcej przez całe życie Zbigniew Religa do fryzjera nie poszedł; sam się strzygł w domu albo prosił żonę. Z braku pomysłu na życie chciał pójść na filozofię. Rodzice przekonywali, że filozof niewiele pomoże ludziom; będzie siedział i myślał. To poszedł na medycynę. Poznał Annę Wajszczuk, przyszłą żonę. Potem opowiadał, że to ona wyzwoliła w nim wolę bycia kimś – jeśli ma być lekarzem, to będzie w tym dobry. Ale mówił także, że żona jest od niego zdolniejsza. Planowali, że ona zajmie się karierą lekarską, a on dziećmi i domem. Zbigniew Religa nazywał żonę aniołem. Po studiach odsłużył dwa lata wojska i dostał pracę w warszawskim szpitalu na Woli. I tyle go widzieli – mówią koledzy Religi o jego dalszym życiu domowym. Bo Zbyszek właściwie zamieszkał w szpitalu. Ania w domu z dziećmi – Grześkiem i Małgosią, a tu Zbyszek w chmurze z papierosa jak furiat biegał korytarzami szpitala, dwadzieścia kaw dziennie, sala operacyjna, wieczorkiem wódeczka. Pacjenci go uwielbiali, przełożeni niekoniecznie – za dużo robił szumu wokół siebie. Brali go na przeczekanie – niech się młody wyłopocze. Wszystkiego w Polsce brak, duża umieralność sercowców, a ten Religa u znajomych inżynierów zamawia jakieś pompy kardiologiczne chałupniczej roboty. Szczególnie ambitny zrobił się, kiedy go wysłali na stypendium do Stanów na początku lat 70. Sam się nauczył angielskiego, zdał egzaminy w amerykańskiej ambasadzie, wrócił z Oklahomy zarażony medyczną fantastyką. Chore serca wymieniałby ludziom na zdrowe, wariat jeden. Pojechał tam drugi raz – amerykańska choroba wizjonerska niebezpiecznie się w nim rozwinęła. W Polsce natomiast odbijał się od ścian: biurokracja, brak pieniędzy, stukanie w czoło – co ten docent chce, co za transplantacja serca, co on pieprzy o jakichś lekarstwach przeciwko odrzuceniu przeszczepu? Próbował i przegrywał wciąż na nowo, szukał zrozumienia poza stolicą; w dodatku wybuchł stan wojenny. Film „Bogowie” pokazuje właśnie ten czas z życia Religi. Łukasz Palkowski, reżyser, mówi, że zafascynowała go determinacja bohatera w tych przaśnych, peerelowskich realiach. Filmowy Zbigniew Religa jest niedzielnym tatą, awanturuje się, pije wódkę, pali jak komin, jeździ jak wariat, bywa chamski, żałosny. Jednak powstaje tyle razy, ile upadł. Wierzy, że nauczy się przywracać umierających do życia – choć nigdy nie mówi o tym tak górnolotnie. Już raczej klnie i krzyczy. – Zdecydowanie polski bohater – mówi Palkowski. – Zwykły człowiek. Nie odpuszcza. W listopadzie 1985 r. zespół chirurgów ze Zbigniewem Religą, dyrektorem Katedry i Kliniki Kardiochirurgii w Zabrzu, na czele przeszczepił serce 62-letniemu rolnikowi. Udało się po raz pierwszy w Polsce. Pacjent przeżył dwa miesiące. To otworzyło możliwości dla kolejnych tego typu operacji – już wiadomo było, że można, że się udaje. Przez kolejne 20 lat zabrzański instytut przeprowadził 17 tys. operacji na otwartym sercu. Samemu Relidze zamarzyły się sztuczne urządzenia wspomagające pracę serca, a także kompletne sztuczne serce dla pacjentów – w ten sposób dałoby się uniezależnić od dawców organów; od poszukiwań, przekonywania rodzin, że powinny się zgodzić na darowanie serc zmarłych bliskich, od ryzyka odrzucenia przeszczepu. Za życia Religi powstał prototyp, wyhodowano też sztuczną zastawkę – dziś takie serce już istnieje, testuje je zabrzańska fundacja im. Religi. Zbigniew Religa pracował też nad przeszczepem płuc. Polityk dla milionów Religa stał się sławny. Nic sobie z tego nie robił; sława przydawała się głównie, gdy jego pędzący samochód zatrzymywała policja na „gierkówce”. Dr Jan Sarna pamięta reakcje funkcjonariuszy: o kurwa, to pan jesteś ten Religa od serca! I salutowali. Jeśli natomiast zatrzymywali jego kolegów, prosili przekazać pozdrowienia i prosić, by pan Religa jeździł wolniej, bo jeszcze coś sobie zrobi. Zbyszek rzeczywiście miał ciężką nogę, pamiętają koledzy, a kiedy jechał do pacjenta, czuł się całkiem rozgrzeszony – ponad 200 km na godzinę. Sława kardiologa przydawała się także w salonach samochodowych – dilerzy dawali szalone zniżki. Dr Sarna wspomina ze śmiechem, jak niezwykle zajęty pracą przy sercach Zbyszek poprosił go, aby pojechał mu kupić nowe auto. Ale Zbychu, pytał skonsternowany Sarna, jaka marka, jaki kolor? Słyszał w odpowiedzi: Janek, nie truj dupy. Właśnie tak Religa został właścicielem szarej hondy concerto. – Kupiłem auto, ale Zbyszek akurat operował, więc zostawiłem mu kluczyki w szpitalu i pojechałem do domu – mówi Jan Sarna. – Wieczorem słyszę ten charakterystyczny dzwonek do drzwi. Stoi Zbyszek i mówi: chcesz się przejechać? Wkrótce sława przydała się Relidze także do polityki – rozbuchany polski pluralizm obrodził w setki małych ugrupowanek; wiele z nich kusiło kardiochirurga. Nie chciał, o uprawianiu polityki nie wiedział nic. Opowiadał, jak w Stanach, podczas jakiegoś rautu przedstawił się gościom jako prawdziwy komunista – został duszą towarzystwa. W latach 80. chodził w Polsce na pochody pierwszomajowe, miał zdjęcia z Jaruzelskim. Działał nawet w jego Patriotycznym Ruchu Odrodzenia Narodowego, który wystawił go w wyborach do pierwszego wolnego Senatu w 1989 r. – wtedy przepadł. W 1993 r. został senatorem z rekomendacji wałęsowskiego Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform. Potem zakładał własne partie – Republikan w 1994 r. i Centrum w 2004 r.; wszystkie one rozmywały się wkrótce w większych ugrupowaniach, a sam Religa tracił nimi zainteresowanie. W tym samym czasie był przecież również krajowym konsultantem kardiochirurgii, rektorem Śląskiej Akademii Medycznej i dyrektorem warszawskiego Instytutu Kardiologii. W świecie polityki mówiło się wówczas, że ten Religa jest za szczery – wali, co myśli, za grosz dyplomacji; że ma szacunek, ale nie entuzjazm; że jego wiara w ludzi graniczy z naiwnością. Janek – miał mówić Religa koledze – do końca życia bym sobie nie darował, gdybym nie wszedł do polityki. Znów odzywała się jego misja. Brnął w politykę głębiej, mówiąc przy tym o kolejnej swojej wizji: o sztucznym sercu. – Mówił: jako le
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.