Tekst został opublikowany w POLITYCE w październiku 2014 roku.
Kaliber zarzutów bywa duży. Upośledzony umysłowo Tomasz Kułaczewski przyznał się do brutalnego mordu na dziesięciolatku – bo śledczy podczas przesłuchania kazali mu siedzieć w samych spodenkach, a było zimno. Potem obiecali policyjny mundur moro. A nawet, że postrzela sobie na sucho z policyjnego glocka. I jeszcze, zachęcali, w więzieniu będzie miał leczenie psychiatrycznie. Dostał 15 lat, a leczyli go współosadzeni, tak skutecznie, że kilka razy próbował popełnić samobójstwo. Po czterech latach od zbrodni, za którą go skazano, przyznał się rzeczywisty sprawca.
Częściej chodzi o drobnicę – jakieś oszustwa, drobne kradzieże. Czasem – też o to, że nie rozumieli, że robią coś zakazanego. – Sytuacja takich ludzi w całym wymiarze sprawiedliwości, od pierwszego kontaktu z jej przedstawicielem, jest dramatyczna – mówi mecenas Anna Mazurczak z Komisji Praw Człowieka przy Naczelnej Radzie Adwokackiej. – Bez profesjonalnej pomocy są z góry na straconej pozycji i wpadają w pułapki zastawione przez wymiar sprawiedliwości.
Rzecznik praw obywatelskich prof. Irena Lipowicz dowiedziała się od dyrektora Służby Więziennej, że osób z umiarkowanym i znacznym upośledzeniem jest w więzieniach około 200. Właściwie każda z tych spraw to wątpliwy wyrok. Prokurator generalny Andrzej Seremet mówi o kilkuset sprawach, które polecił prześledzić swoim podwładnym. Ale wiele wskazuje, że takich skazanych może być znacznie więcej, skoro system penitencjarny ma do dyspozycji 1,7 tys. miejsc na 22 oddziałach terapeutycznych dla takich właśnie więźniów – i one pękają w szwach. Trafiają tam także uzależnieni, co akurat często współistnieje z zaburzeniami psychicznymi i dysfunkcją intelektualną. W każdym razie: oddziały nie są w stanie pomieścić wszystkich kierowanych tam więźniów.
A przecież wielu skazanych za nie swoje wymyka się nawet tym sitom. Żeby dostać się na oddział terapeutyczny, więzień musi zostać przebadany w ośrodku diagnostycznym. Dopiero jeżeli diagnoza potwierdzi chorobę lub niepełnosprawność intelektualną, a na oddziale jest wolne miejsce, może zostać skierowany do oddziału przez komisję penitencjarną. To wszystko trwa czasem nawet pół roku. Jeżeli wyrok jest krótki, można nie zdążyć załapać się na oddział specjalny, odsiadując swoje bez żadnej ochrony. Jak Radek Agatowski, który był na oddziale terapeutycznym w Potulicach, ale co chwila wzywano go do najbliższego aresztu w Koszalinie na kolejne sprawy za kolejne kradzieże metalowych przedmiotów (w jego mniemaniu będących złomem). A tam więźniowie spod celi maltretowali go psychicznie i fizycznie. Przez kilka miesięcy oczekiwania na rozprawę najprawdopodobniej był molestowany seksualnie, poniżany, przypalany papierosami. Służba więzienna przenosiła go z celi do celi, nie mogąc zrobić nic innego, bo areszt śledczy oddziałem terapeutycznym nie dysponuje.
Pierwszy kontakt
Areszt i więzienie są na końcu drogi. Najpierw jest przesłuchanie na komisariacie w charakterze podejrzanego. Śledczy namawiają do przyznania się do winy i jeżeli sprawa jest mniejszego kalibru (do 12 lat pozbawienia wolności) – do dobrowolnego poddania karze, w wysokości uzgodnionej z prokuratorem.
Tak było w przypadku Roberta, który chciał dobrowolnie poddać się karze za oszustwo. Proceder przestępczy był na dużą skalę, dziesiątki poszkodowanych osób, które wpłaciły zaliczki na używane samochody rzekomo sprowadzane ze Szwecji i sprzedawane na internetowej aukcji oraz takich, których dokumenty skradziono. Na tryb ugodowy nie zgodziła się jedna z poszkodowanych, będąca oskarżycielem posiłkowym w swojej sprawie.
Zastanowiło ją, że chłopak, bardzo zagubiony i wyglądający na życiową niedorajdę, jest najwyraźniej jedynym podejrzanym. Okazało się, że Robert ma za sobą trzy poważne próby samobójcze, hospitalizacje w szpitalach psychiatrycznych, choruje na depresję. Nie wiadomo, czy w ogóle jest winny, czy świadomie uczestniczył w sprytnie zorganizowanym oszustwie. Być może tylko użyczył komuś swojego konta na aukcji internetowej. Gdyby jednak dobrowolnie poddał się karze, to wszystko nie miałoby żadnego znaczenia. Podobnie jak stan jego zdrowia.
W Polsce ponad 50 proc. spraw orzekanych jest bez rozprawy sądowej. – Zdarza się, że sędzia nawet nie widzi oskarżonego, nie ma szansy, żeby coś go mogło zaniepokoić, nie ma możliwości, by sprawdzić, czy jest chory czy zdrowy – mówi dr prawa Piotr Kładoczny, który w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka koordynuje program Interwencja Prawna. – Ta szybkość, którą zyskujemy dzięki trybowi konsensualnemu, czasem może powodować podejmowanie niezbyt roztropnych decyzji. I może prowadzić do nadużyć, o czym pisze dr Sebastian Ładoś, sędzia, w swojej pracy „Pozycja prawna oskarżonego z zaburzeniami psychicznymi”. „W sprawach rozstrzyganych w trybie konsensualnym nigdy nie zostanie wyeliminowana obawa pominięcia diagnozy zaburzeń psychicznych” – twierdzi Ładoś i definiuje obszary możliwych zagrożeń, w tym także „celowe bagatelizowanie sygnałów, nie wyłączając pewnych nadużyć procesowych (np. pominięcie w protokole przesłuchania podejrzanego informacji o dotychczasowym leczeniu psychiatrycznym w celu szybkiego zamknięcia sprawy)”. Wielu prawnikom naganna wydaje się zwłaszcza praktyka uzgadniania konsensusu za pośrednictwem policjanta „na odległość”, w rozmowie telefonicznej z prokuratorem. Wtedy oskarżonego nie widzi nie tylko sędzia, nie ma z nim bezpośredniego kontaktu także prokurator.
Podobnie jest w sprawach orzekanych w trybie nakazowym (w przypadku przestępstw i występków zagrożonych karą do 5 lat więzienia), tylko wtedy wyrok, a właściwie nakaz, przychodzi do domu. – Oczywiście każdy ma prawo złożyć od niego sprzeciw – mówi dr Piotr Kładoczny. – Ale jeśli będzie go musiała sporządzić osoba chora psychicznie albo upośledzona, może mieć poważny kłopot. Jak w przypadku słynnej sprawy niepełnosprawnego intelektualnie Arkadiusza K., który ukradł wafelek wart 99 gr, wyroku nakazowego nawet nie przeczytał, więc grzywnę 100 zł zamieniono mu na 5 dni aresztu. Nikt się nie zainteresował tym, dlaczego w dowodzie osobistym Arkadiusza K. nie było jego podpisu, ani nie zlecił przeprowadzenia wywiadu środowiskowego. Więc Arkadiusz K. poszedł za kratki. Miał szczęście, że trafił do pułkownika Krzysztofa Olkowicza, dyrektora Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Koszalinie, który wpłacił za niego grzywnę, a potem sam musiał się tłumaczyć przed sądem z popełnionego wykroczenia.
Królowa dowodów
Jeżeli dojdzie do rozprawy, wagę i jakość złożonych zeznań może ocenić sąd. Jednak także dla wielu sędziów przyznanie się do winy – w średniowieczu uznawane za królową dowodów, ale przez współczesne prawo pozbawione już od dawna tego majestatu – wciąż ma decydujące znaczenie. Upośledzony umysłowo Piotr M. został skazany za zamordowanie dwóch kobiet tylko na podstawie samooskarżenia. Nie pasowały żadne dowody: odcisk palca i butów znaleziony na miejscu zbrodni nie należały do Piotra. Nie odnaleziono narzędzia zbrodni (siekiery), tam gdzie Piotr twierdził, że je ukrył. Jednak mimo braku dowodów i widocznego upośledzenia mężczyzny skazano go na dożywocie. Dopiero Sąd Apelacyjny w Łodzi skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia.
W nowym procesie przed Sądem Okręgowym w Kaliszu Piotr zeznał, że jego przyznanie było wymuszone (twierdzi, że policjanci krzyczeli na niego i polewali go zimną wodą) – ale znów jest głównym podejrzanym. Sprawą zajmuje się Helsińska Fundacja Praw Człowieka. – Policjantom zależy na rezultacie i zamknięciu dochodzenia – mówi Marcin Wolny z programu Niewinność prowadzonego przez Helsińską Fundację. – W Kaliszu przez pół roku nie mogli ruszyć z miejsca. Potem dostali nagrody finansowe za wykrycie sprawcy.
W opinii biegłych Piotr jest osobą o ilorazie inteligencji 62, co kiedyś określano jako debilizm. Ale, według biegłych, to nie musi mieć wpływu na prawdziwość przyznania. Adwokat Piotra twierdzi, że chłopak łatwo ulega sugestiom, bo nie jest w stanie krytycznie ocenić sytuacji. Pytanie, czy jest w stanie w ogóle zrozumieć, co się wokół niego dzieje. Na rozprawie poprosił sędziego o pożyczenie długopisu, bo chciałby sobie porysować.
Jeżeli teraz Piotr mówi prawdę, to jego wcześniejsze przyznanie do zbrodni można zaklasyfikować jako „wymuszone uległe”. Gdy to delikwent przyznaje się, bo nie jest w stanie znieść stresu i fizycznego oraz psychicznego cierpienia, jakie wywołuje u niego przesłuchanie. Prof. dr hab. Ryszard Jaworski z Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Wrocławskiego przedstawia klasyczną już klasyfikację takich samooskarżeń, w zależności od motywów i okoliczności. I tak np. dobrowolne fałszywe przyznanie się do przestępstwa może być powodowane chęcią złagodzenia poczucia winy, jakie występuje u osób chorych na depresję, lub – u osób z zaburzeniami lękowo-depresyjnymi – przekonaniem, że nie jest się w stanie udowodnić własnej niewinności, więc lepiej się przyznać, licząc na łagodniejszą karę.
Niezdolność odróżniania faktów od fantazji, co często cechuje chorych na schizofrenię, też może zaowocować fałszywym przyznaniem. I jest wreszcie tzw. wymuszone zinternalizowane przyznanie się do winy, kiedy przesłuchiwany zaczyna wierzyć, że rzeczywiście popełnił przestępstwo, choć nie pamięta, by się go dopuścił. Jak pisze prof. Jaworski, powodem takiego postępowania może być m.in. lęk społeczny, czyli obawa przed nawiązywaniem kontaktów z innymi ludźmi.
Kolorowanie wewnątrz konturów
Oczywiście nie tylko chorzy psychicznie i niepełnosprawni intelektualnie przyznają się do niepopełnionych czynów, ale na pewno są najistotniejszą grupą ryzyka. Dlatego Krystyna Mrugalska, prezes Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym, jest zdania, że niepełnosprawni intelektualnie powinni mieć zapewnionego obrońcę z urzędu od pierwszego kontaktu z wymiarem sprawiedliwości. – Sytuacja tych osób tak umożliwia nadużycia, że powinny mieć doradcę prawnego czy zaufaną osobę wspierającą od samego początku – mówi Mrugalska. – Od pierwszego przesłuchania na komendzie, a nie dopiero w trakcie procesu.
Dziś nawet podczas procesu obrońca z urzędu jest obligatoryjnie wyznaczany przez sąd, tylko gdy są wątpliwości co do poczytalności oskarżonego. Nawet całkowite ubezwłasnowolnienie z powodu choroby psychicznej czy niepełnosprawności intelektualnej nie spowoduje wyznaczenia obrońcy. Każdy oskarżony, którego nie stać na opłacenie adwokata, może wnioskować o obrońcę z urzędu. Tylko że chorzy psychicznie i niepełnosprawni intelektualnie raczej o to nie proszą.
Inną sprawą jest jakość obrońcy. W procesie Roberta – fajtłapy oskarżonego o kierowanie gangiem fałszującym dokumentację samochodową – wystąpiła aplikant adwokacka, na sali rozpraw nie mniej zagubiona niż oskarżony, doradzająca mu odmowę składania zeznań (na wszelki wypadek) i protestująca przeciw skierowaniu go na badania psychiatryczne – nie potrafiąc uzasadnić sądowi dlaczego.
W innych procesach na badania Roberta nie kierowano. A on przyznawał się i wyszedł z więzienia dopiero w 2012 r. Bo to kolejny problem: każdy akt oskarżenia to nowa, odrębna sprawa. I odrębna opinia. Maria choruje na schizofrenię. Ma sprawy w kilkunastu sądach o to, że sprzedawała przez internet nieistniejące towary. Wszystkie postępowania prowadzone były osobno, wymiar sprawiedliwości nie zorientował się, że ma do czynienia z jednym oszustwem, w którym Maria jest najprawdopodobniej tylko pionkiem albo osobą podstawioną. Część umorzono z uwagi na jej niepoczytalność, w innych biegli uznali ją za świadomą swoich czynów w momencie popełniania przestępstwa, pomimo jej choroby.
Jeszcze bardziej niezrozumiałe wydają się opinie o poczytalności upośledzonych, których rozwój intelektualny odpowiada poziomowi kilkuletniego dziecka. A mimo to biegli często uznają, że taki człowiek rozumiał skutki swojego czynu. – Ocenia się zdolność rozumienia w tym konkretnym przypadku – mówi dr Pobocha. – Biegły nie ocenia zdolności rozumienia odpowiedzialności karnej, tylko to, czy rozumiał, że to, co robi, jest złe w potocznym rozumieniu.
Mecenas Anna Mazurczak dodaje, że biegły powinien też ocenić, czy dana osoba miała zdolność do pokierowania swoim postępowaniem. Bo ludzie o obniżonej sprawności intelektualnej są, podobnie jak dzieci, najczęściej bardzo podatni na wpływy, szczególnie tych, do których mają zaufanie. – Koledzy namawiają, podpuszczają takiego bezbronnego naiwniaka, a on jest szczęśliwy, gdy zrobi to, co mu powiedzieli, a potem jeszcze go pochwalą – mówi Krystyna Mrugalska. – W bardzo wielu grupach przestępczych tacy niepełnosprawni są po prostu wykorzystywani.
Więzienie zamiast DPS
A polskie sądy szczególnie często orzekają kary więzienia. – Mamy 220 więźniów na 100 tys. mieszkańców – mówi dr Pobocha, prezes elekt Polskiego Towarzystwa Psychologii Sądowej, przez 31 lat psychiatra sądowy w Areszcie Śledczym w Szczecinie. – Niemców nie stać na taką rozrzutność, oni mają proporcjonalnie trzy razy mniej osadzonych.
Każdy więzień kosztuje nas, podatników, ok. 2,5 tys. zł miesięcznie. Sądy niechętnie orzekają inne kary niż więzienia, a nawet jeżeli tak się zdarza (np. sądy w Bytowie i Lęborku zasądzają ok. 45 proc. kar nieizolacyjnych), z powodu niemożności wyegzekwowania np. grzywny następuje zamiana na areszt. Albo odwieszane są wyroki orzeczone w zawieszeniu. – Tylko 10 proc. kar orzekanych przez sądy to kary bezwzględne – mówi płk Olkowicz. – Ale co z tego, skoro potem, z powodu niemożności ich wyegzekwowania, są zamieniane na kary więzienia. Dziś na 120 tys. skazanych tylko 40 tys. to są ci, którzy stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa. Reszta swoje kary powinna odbyć na wolności. Więzienie jest najgorszym sposobem wykonywania kary.
Najwyższa Izba Kontroli w raporcie z kontroli z 2012 r. dotyczącej wykonywania kar nieizolacyjnych podkreśla brak współpracy między sądami a samorządami. Bo to właśnie organy administracji terenowej powinny czuwać nad tym, by skazani wykonywali np. prace społeczne. Inną formą kary nieizolacyjnej jest dozór elektroniczny. Też nie w pełni wykorzystywany przez sądy. Najnowsza nowelizacja prawa karnego ma zachęcić sędziów do częstszego orzekania kar nieizolacyjnych, np. prac społecznych czy właśnie stosowania elektronicznej obrączki.
Wszyscy są zgodni co do jednego: tacy ludzie jak Agatowski, jak Tomasz Kułaczewski, jak Maria ze schizofrenią czy Robert od mafii samochodowej nie powinni trafiać do więzienia. Jeśli chorują, powinien ich wesprzeć system opieki lekarskiej. Jeśli popełniają wykroczenia z niepoczytalności, powinien ich przejmować system opieki środowiskowej, który w Polsce praktycznie nie istnieje. Według szacunkowych danych mamy 1,2 mln niepełnosprawnych intelektualnie. Tylko ok. 15 tys. przebywa na stałe w domach pomocy społecznej – ale DPS to ponura ostateczność. Za to praktycznie nie ma systemu dziennej opieki. Ani w domu, ani poza domem. Zajęcia terapeutyczne i usprawniające, warsztaty to domena wyłącznie fundacji i organizacji pozarządowych, są dostępne tylko w większych aglomeracjach.
Prokurator generalny słusznie chce wypuścić na wolność skazanych, którzy przez swoją nieporadność umysłową nie powinni się w więzieniu znaleźć – ale trzeba też zastanowić się, jak zapewnić im bezpieczne funkcjonowanie w społeczeństwie. Tyle że to zadanie dla innego niż wymiar sprawiedliwości resortu. Niepełnosprawnych intelektualnie nie można zostawić bez dozoru i prawem karnym zastępować politykę socjalną.