Przed hotelem Czarny Kot w Warszawie kolejka ludzi, których zwabił telefon od telemarketera: „Czy kogoś z domowników bolą plecy? Łupie w krzyżu? Mamy rozwiązanie!”. Magda i Agnieszka z firmy BioMed skrupulatnie odznaczają na liście przybyłych gości. Nie wszyscy zostaną wpuszczeni, bo zaproszeń rozdano więcej, niż pomieści sala. Dla rozczarowanych, których ominie prelekcja, nagroda pocieszenia: darmowe plastry kinoki (zwykła cena: 40 zł), które oczyszczają organizm z toksyn podczas snu.
Prowadzący prelekcję Krzysztof zagaduje: – Każdy, kto ma chory kręgosłup, powinien być masowany 10 razy w miesiącu. Ile kosztuje taki masaż? Z sali padają różne odpowiedzi: 100, 120, 150 zł. – No, to trzeba mieć w domu własnego rehabilitanta albo wygrać w lotto. A naszą matę i poduszkę masującą otrzymacie na zawsze, nie trzeba się przed nikim rozbierać, aby poczuć efekty. Dopiero podczas indywidualnych rozmów chętni dowiedzą się, że komplet owych użytecznych urządzeń kosztuje ponad 4 tys. zł.
Do dr. Macieja Krawczyka, fizjoterapeuty ze Stowarzyszenia Fizjoterapia Polska, trafił niedawno pacjent, który za 7 tys. zł kupił fotel masujący z rzekomo naturalnym polem magnetycznym. – Rynek pseudopomocy jest chory nie mniej niż sfatygowane kręgosłupy – zauważa dr Krawczyk.
Rynek jest, bo na bóle kręgosłupa w różnych okresach życia cierpią niemal wszyscy. To po przeziębieniach druga najczęstsza przyczyna wizyt u lekarzy i druga po bólach głowy dolegliwość, przy której na własną rękę stosujemy dostępne bez recept tabletki i maści przeciwbólowe. Na ogół mało skuteczne, ale reklamy ugruntowują szkodliwy stereotyp.
Wysyp rozmaitych metod relaksacji i zabiegów manualnych konkuruje tylko z mnogością diet, na jakie można natknąć się w internecie. – A pacjenci lubią gonić za nowościami i wierzą reklamom – rozkłada ręce dr Zbigniew Wroński, krajowy konsultant w dziedzinie fizjoterapii. Ma pod opieką wielu chorych, którzy dali się omamić cudownymi właściwościami rozmaitych materaców, poduszek emitujących bioprądy, domowych lamp, laserów albo skorzystali z usług niewykwalifikowanych kręgarzy. – Tu też panują mody – zauważa Maciej Krawczyk, który z zaskoczeniem śledził niedawno nabór na kursy tzw. japońskiego masażu Yumeiho, skierowane do... kelnerów i inżynierów. Przy braku w Polsce ustawy regulującej zawód fizjoterapeuty roi się od samozwańczych rehabilitantów.
Gorzej niż źle
Najwyższa Izba Kontroli wydała właśnie raport, który dla tej dziedziny medycyny jest miażdżący. Mimo zwiększenia w ciągu trzech lat środków na zabiegi o 15 proc. (czyli o 267 mln zł), sytuacja chorych systematycznie się pogarsza – pod koniec 2011 r. na rehabilitację oczekiwało 412,7 tys. osób, dwa lata później było ich o 200 tys. więcej (kontrolą objęto lata 2011–13). Pod koniec 2013 r. zaledwie co dziesiąta pracownia fizjoterapii świadczyła zabiegi bez kolejek, choć dwa lata wcześniej – co piąta.
Czy można się zatem dziwić, że pacjenci szukają pomocy gdziekolwiek, byle znaleźć ją szybko? Zagadkowość bólu pleców polega jednak na tym, że w wielu przypadkach najlepiej radzi sobie z nimi sam organizm. Ale oferujący swoje usługi cudotwórcy i kręgarze budują własną markę na niewiedzy pacjentów, że ostre dolegliwości ustąpiłyby po pewnym czasie same. Łatwiej uwierzyć, że sprawiły to czyjeś ręce, poduszka masująca lub mata. W Holandii zastosowano brutalne rozwiązanie: kto chce, niech płaci w prywatnych gabinetach, ale prawo do fizjoterapii w ramach ubezpieczenia uzyskuje się nie wcześniej niż po sześciu tygodniach samoistnego bólu pleców (czyli jeśli ból nie promieniuje do nóg, bo w takiej sytuacji może być to sygnał poważniejszych komplikacji i trzeba zasięgnąć opinii specjalisty).
– 90 proc. przypadków bólów kręgosłupa nie wymaga szybkiej interwencji, ale za to dobrej organizacji służby zdrowia – podkreśla dr Ewa Stanisławska-Biernat z Instytutu Reumatologii w Warszawie. Dobra organizacja pomoże ocenić, czy ból minie sam, czy też pacjentowi zagraża wyłączenie z życia i pracy na kilka tygodni. Rosnąca liczba zachorowań prowadzi w stronę katastrofy, bo to społecznie i ekonomicznie kosztowna dolegliwość.
W polskim rankingu chorób skutkujących najdłuższymi zwolnieniami na czele znajduje się co prawda opieka położnicza, ale tuż za nią, w pierwszej piątce, są aż trzy schorzenia bezpośrednio związane z kręgosłupem. Źródłem każdego z nich jest ucisk na korzenie nerwowe wydostające się z rdzenia kręgowego, wskutek czego nie można się wyprostować albo przejść bez bólu nawet kilku kroków: zaburzenia korzeni rdzeniowych były w 2013 r. przyczyną 13 mln dni absencji, inne choroby krążka międzykręgowego – prawie 5 mln dni, a zmiany zwyrodnieniowe kręgosłupa – 4,7 mln dni.
Żadna z najczęstszych przyczyn zwolnień nie była związana z układem krążenia ani z nowotworami! Wydatki z tytułu absencji chorobowej, finansowane z FUS i funduszy zakładów pracy, w 2012 r. z powodu chorób układu kostno-stawowego pochłonęły ponad 1,5 mld zł, w tymże roku na renty z powodu chorób kręgosłupa ZUS wydał ok. 2,5 mld zł.
Przeciążeniowe podłoże
Stereotyp, że schorzenia kręgosłupa to choroby emerytów, mniej dotkliwe dla gospodarki, należy włożyć między bajki. – Trafiają do nas już nastolatki z rwą kulszową – opowiada Maciej Krawczyk, który na co dzień kieruje Pracownią Fizjoterapii w II Klinice Neurologii w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Na drugim końcu Polski, w Jaworznie, podobne obserwacje ma dr Mariusz Maliszewski, neurochirurg, który w Centrum Terapii Kręgosłupa leczy m.in. młodych amatorów siłowni, aerobiku i jogi. Uwierzyli, że wystarczy się zapisać na fitness, by nie mieć z krzyżem problemów. – Te ćwiczenia mają teoretycznie wzmacniać gorset mięśniowy. Ale wskutek oddziaływania dużych sił bezpośrednio na osłabiony wcześniej krążek międzykręgowy może dojść do jego uszkodzenia – ostrzega dr Maliszewski.
Niestety, nie zwracają na to uwagi trenerzy z klubów fitness, bo nie opłaca im się zrażać klientów. A i w wielu ośrodkach rehabilitacyjnych punktem honoru jest udział w zbiorowej gimnastyce lub zajęciach jogi, bez uwzględnienia indywidualnych predyspozycji uczestników i stopnia zaawansowania uszkodzeń. Mówi się, że bóle krzyża są daniną, jaką płacimy cywilizacji za siedzący tryb życia, ale moda na aktywność wśród ludzi, którzy próbują dbać o siebie, jak potrafią, bywa nie mniej szkodliwa.
U zdecydowanej większości choroba ma podłoże przeciążeniowe i logiczne wydaje się, żeby po prostu chore miejsce odciążyć, a nie ćwiczyć skłony albo znieczulać obolałe plecy samymi lekami lub zastrzykami. W efekcie po kilku zajęciach – nieważne, że pod okiem trenera, bo o fizjoterapii może nie mieć bladego pojęcia – pojawia się w krzyżu tak silny ból, że nie można wstać z łóżka. – Na siłowni nie wyćwiczymy mięśni krótkich kręgosłupa, które stabilizują kręgi w prawidłowym ustawieniu i chronią go przed przeciążeniami. One kształtują się podczas prawidłowego rozwoju, od dzieciństwa do wieku dojrzałego – przekonuje dr Maliszewski.
Tymczasem zaledwie 10 proc. młodzieży w wieku 11–16 lat uprawia sport poza lekcjami wuefu, a ponad 17 proc. dzieci ze szkół podstawowych, 24 proc. z gimnazjów i aż 38 proc. w szkołach ponadgimnazjalnych w ogóle nie uczestniczy w tych zajęciach! – Wolne chwile uczniowie spędzają w szkołach w pracowniach komputerowych, a nie w salach gimnastycznych – ubolewa dr Maliszewski, który wielokrotnie bywał proszony o wydawanie zaświadczeń zwalniających z uczestnictwa w zajęciach sportowych. A przecież do zaniedbań z okresu młodości wkrótce dołączą skutki pracy zawodowej, również niezdrowej dla kręgosłupa.
Wśród ofiar rwy kulszowej i zapalenia korzonków (czyli chorób wywołanych przez ucisk na korzenie nerwowe wskutek osiadania kręgów i degeneracji krążków międzykręgowych) jest dziś najwięcej ludzi, którzy nie mogą oderwać się od komputerów, pracujących w stresie, u których emocjonalna katorga skupia się na grzbiecie. Mięśnie się kurczą, napinają i tężeją. Ból pleców sygnalizuje wyczerpanie psychiczne. – Już od dawna pracownicy fizyczni nie są moimi najczęstszymi pacjentami – przyznaje dr Mariusz Maliszewski. – Są za to nimi studenci i pracownicy umysłowi. Oraz osoby po siedemdziesiątce, z dobrym ogólnym stanem zdrowia, którym choroba zwyrodnieniowa przypomina, ile mają lat.
Nasze plecy nie lubią forsownego wysiłku lub nieumiejętnie wykonywanych ćwiczeń, ale szkodzi im też pozycja statyczna. Dr Zbigniew Wroński, pracujący w Laboratorium Ergonomii Politechniki Warszawskiej, zaznacza, że podczas siedzenia na krześle nie ma jednej uniwersalnej pozycji zapewniającej plecom zdrowie. – Szkodliwy jest bezruch – ostrzega – więc najlepiej zmieniać ułożenie ciała, a co godzinę odejść od komputera, zrobić pięciominutową przerwę na rozciągnięcie mięśni.
W niektórych szwedzkich korporacjach co pewien czas wyłączana jest sieć, aby pracownicy wstali od biurek. W Polsce na razie nikt nie jest tak wspaniałomyślny, ale nieśmiało pojawiają się inicjatywy, z których pracodawcy mogliby skorzystać dla podratowania zdrowia swoich podwładnych.
Dr Krystyna Zdziechowska, anestezjolog uczestnicząca m.in. w zabiegach ortopedycznych i neurochirurgicznych, wpadła na pomysł stworzenia internetowego kursu szkoleniowego „Tydzień dla kręgosłupa”. Uczestnik kursu otrzymuje na swój służbowy komputer przez pięć dni kolejne odcinki szkolenia przygotowane we współpracy z fizjoterapeutką Julitą Głowacką-Popkiewicz, zawierające porady eksperta i filmy z ćwiczeniami do wykonania w biurze. Ale ilu korporacyjnych bossów zrozumie, że takie profilaktyczne ćwiczenia to nie strata czasu, lecz inwestycja?
Skierowanie na fizjoterapię
Z leczeniem też nie dzieje się dobrze, bo bóle krzyża są dolegliwością interdyscyplinarną. A w Polsce trudno znaleźć miejsce, gdzie razem pracowaliby lekarze i fizjoterapeuci, których zalecenia nie wykluczałyby się wzajemnie. Terapią zajmują się interniści, neurolodzy, reumatolodzy, ortopedzi i każdy robi to po swojemu, więc pacjenci po omacku szukają pomocy, trafiając w rozmaite miejsca i w różne ręce.
Brak ustawy o zawodzie fizjoterapeuty wystawia chorych na ryzyko zbyt długiego poszukiwania wykwalifikowanej pomocy. NIK w pokontrolnym raporcie zarzuca ministrowi zdrowia, że w rehabilitacji ciągle nie ma standardów postępowania medycznego, w związku z czym nie da się kontrolować poziomu i jakości udzielanych świadczeń. Nie obowiązuje żadna standaryzacja, która sprzyjałaby kierowaniu na właściwe zabiegi, a nie takie, które przypadkowy rehabilitant lub lekarz uważa za najlepsze. W dodatku Fundusz, przyznając kontrakty placówkom rehabilitacyjnym, nie jest zainteresowany efektami terapii, a jedynie kontroluje zgodną z rozporządzeniem liczbę procedur. To tak, jakby kierowcę, który odbiera samochód z warsztatu, interesował sam rachunek, a nie to, czy naprawa została wykonana i samochód jest zdolny do jazdy.
Z identycznego powodu polskie sanatoria cieszą się tak wielką popularnością: wprawdzie kuracjuszom proponuje się zabiegi niekoniecznie o potwierdzonej skuteczności, ale za to darmowe i przyjemne. Mimo wprowadzonych dopłat wakacje w uzdrowisku wychodzą dużo taniej niż wypoczynek zorganizowany na własną rękę. Oferta dla chorych na kręgosłup obejmuje nie tylko gimnastykę, ale okłady borowinowe, kąpiele solankowe i siarczkowo-wodorowe – mimo że wielu specjalistów wątpi w ich leczniczą moc. Placebo ma w medycynie spore znaczenie, ale warto się zastanowić, czy za ponad 600 mln zł, które NFZ wydaje co roku na leczenie uzdrowiskowe, nie warto finansować tylko naprawdę efektywnych kuracji. A zaoszczędzone pieniądze ze składek podatników przeznaczyć na kontrakty dla ambulatoryjnych poradni rehabilitacyjnych w miastach, blisko zamieszkania pacjentów, by mieli pod ręką instruktorów, którzy nauczą ich codziennych ćwiczeń i sposobów radzenia sobie z bólem.
Ponieważ w Polsce obowiązuje anachroniczny na tle Europy system skierowań na fizjoterapię, wydawanych przez lekarzy medycyny rehabilitacyjnej, niełatwo do tych poradni się dostać. Lekarzy jest bowiem ok. 1,4 tys., placówek współpracujących z Funduszem 4,5 tys., więc trzeba swoje odczekać w kolejkach, by otrzymać skierowanie, a następnie stawić się z nim u rehabilitanta. Tymczasem kompetencje fizjoterapeutów w całej Europie predysponują ich do samodzielnego badania i wyboru zabiegów. U nas to wciąż niemożliwe, a placówki, gdzie jedni i drudzy na bieżąco obserwują postępy leczenia, szybko się konsultują i podejmują wspólne decyzje, są rzadkością.
Zresztą za rehabilitację biorą się coraz częściej ludzie bez przygotowania medycznego, a ponieważ popyt jest duży, chętnych na zabiegi poza systemem ubezpieczeniowym nie brakuje.
Jak to było z rwą?
Stowarzyszenie Fizjoterapia Polska na stronie www.fizjoterapeuci.org publikuje listę akredytowanych gabinetów, ale organizacja ta zrzesza jedynie 2 tys. terapeutów. W Polsce oficjalnie 67 uczelni, a nieoficjalnie aż sto, uczy fizjoterapii. Jakość tego kształcenia trudno skontrolować, a dyplomy licencjackie i magisterskie ma już ponad 40 tys. osób. Maciej Krawczyk radzi pacjentom, aby nie krępowali się wypytywać każdego fizjoterapeutę o kwalifikacje, a jeśli przed wykonaniem zabiegu nie zainteresuje się diagnozą lekarską lub sam nie zbierze wywiadu i nie zbada, lepiej brać nogi za pas.
W Centrum Terapii Kręgosłupa w Jaworznie leczenie zawsze rozpoczyna się od dokładnego zbadania i edukacji chorego. – W wielu wypadkach konieczny jest bezwzględny pięciodniowy reżim łóżkowy, choć perspektywa tygodniowego unieruchomienia wydaje się chorym niewyobrażalna – wyznaje dr Mariusz Maliszewski. Następnie przychodzi czas na naukę pod okiem instruktora codziennej gimnastyki. – Czy ktoś sprzeciwia się teorii, że mycie zębów co najmniej dwa razy dziennie pozwala utrzymać je w zdrowiu? Po operacjach kręgosłupa, jeśli chcesz, aby nie bolał, trzeba również ćwiczyć do końca życia.
Gdy dr Maliszewski 30 lat temu rozpoczynał karierę neurochirurga, chorym z rwą kulszową oferowano jedynie usunięcie tzw. przepukliny jądra miażdżystego lub poszerzenie kanału kręgowego. To była ślepa uliczka prowadząca do nawrotów. – Dopiero rozwój neuroortopedii w latach 90. i technik małoinwazyjnych dał szansę pomocy tej grupie chorych. Wskazania do zabiegu są jednak indywidualne, kwalifikacje muszą być ostrożne.
Jeśli pacjent jest w stanie wytrzymać dolegliwości przez około rok, to nie ma sensu decydować się na agresywne leczenie operacyjne, nierzadko związane z ryzykiem powikłań. Trudno jednak oczekiwać, by 70-latek zaakceptował swoje inwalidztwo, zwłaszcza kiedy leczenie zachowawcze okazuje się nieefektywne. W neuroortopedii, podobnie jak w całej medycynie, ostatnie lata też przyniosły postęp. – Można wykorzystać implanty wprowadzane do kręgów metodą przezskórną lub wzmacniać kręgi objęte osteoporozą specjalnym cementem kostnym.
Pocieszająca perspektywa, choć czy dla wszystkich realna? Bo w epoce homo sedentariusa ludzkość dzieli się na tych, których kręgosłup bolał, boli lub zacznie boleć.
Choroby kręgosłupa mają tak dewastujący wpływ na jakość życia pacjentów, że i tu przydałby się jakiś narodowy program profilaktyki i leczenia. Za dużo w tej dziedzinie systemowego chaosu i szarlatanerii.