12 sierpnia 2010 r. student hotelarstwa Łukasz wypłacał pieniądze z bankomatu pod sklepem na osiedlu Strzemięcin w Grudziądzu, gdy dostał dwa razy cegłą w głowę. Napastnik, zwinny osiedlowy dres, uciekł między bloki. Łukasz wrócił do mieszkania, przemył ranę, pogadał z kolegami; krwi było niewiele.
Następnego dnia nie udało się go obudzić; spał przez sześć tygodni, podczas których na jego mózgu wykonywano operacje neurochirurgiczne; matkę i braci zawiadamiano, że może nie przeżyć. Zdiagnozowano głęboki niedowład czterokończynowy, krwiak śródmózgowy z przebiciem do układu komorowego i przestrzeni podoponowej.
Wypłacający pieniądze z bankomatu Łukasz miał prawie 25 lat. Uderzający go dwukrotnie cegłą w głowę Rafał miał skończone 16 lat.
Kwestia pierwsza, bezsporna
Może zresztą nie była to cegła jako taka, a twardy i płaski przedmiot przypominający kostkę chodnikową; sąd nie ustalił. Nie mogła być to butelka, jak twierdziła strona pozwana; charakter obrażeń głowy powoda to wykluczał. Sąd nie dał też wiary Rafałowi, jakoby kilka dni przed zajściem Łukasz miał go zranić nożem w nogę.
Na rozprawach język osiedla Strzemięcin wymieszał się z nowomową sądu; miało to doprecyzować przebieg zdarzenia, ale przez lata wyewoluowało w życiowo-prawniczą przypowieść o złych i dobrych rodzicach, jakości wychowywania dzieci i trudnościach okresu dojrzewania. Mówiąc językiem przyjętym w sprawie: Łukasz i Rafał dalej mieszkają z rodzicami w Grudziądzu w blokach obok siebie, a jednak zamieszkują w odrębnych stanach świadomości i warunkach ekonomicznych. Każdy z nich, włączając rodziców, inaczej rozumie sprawiedliwość społeczną i odpowiedzialność za czyny.
Bo bezsporne były dla sądów jedynie moment uderzania w głowę i lista obrażeń.
Łukasz był wtedy w sklepie z kolegami, koledzy pogonili Rafała przez osiedle, dobrze go widzieli; świadkowali w sądzie.