Grzech konkubinatu
Ponad 20 proc. urodzin to dzieci pozamałżeńskie. Przyczyn jest kilka
W ciągu ostatniej dekady liczba ludzi żyjących w konkubinatach podwoiła się. Już ponad 20 proc. urodzin to dzieci pozamałżeńskie. Przełomowy był 2013 r., gdy liczba zawartych ślubów była najniższa od zakończenia II wojny światowej. Przyczyn jest kilka: niż demograficzny, emigracja, ale też przemiany obyczajowe. Społeczne tabu pękło dawno temu: rozwody to codzienność, nieślubne dziecko to już nie bękart, a życie bez ślubu, które kiedyś podlegało napiętnowaniu, już nie budzi świętej zgrozy. Mające pejoratywny wydźwięk zwroty, jak „życie na kocią łapę” czy „na kartę rowerową”, właściwie wyszły z użycia.
Z drugiej strony instytucja małżeństwa coraz bardziej rozmija się ze społeczną rzeczywistością. Kodeksy pisano w czasach, gdy pary sztywno dzieliły się rolami. Pracujący mężczyzna miał obowiązek łożyć na niesamodzielną życiowo kobietę, zajmującą się domem i dziećmi. Współczesne kobiety stały się bardziej samodzielne i wymagające, mężczyźni mniej pewni siebie. Ludzie nie są już tak wzajemnie zależni, wzrosła autonomia jednostki. Słowa klucze to indywidualizm, samorealizacja, wolność. Dlatego kruszy się monolit tradycyjnej rodziny, a ludzie układają sobie życie na indywidualną miarę, szukają własnej drogi.
Niechętnie, ale praktycznie
Słowo „konkubinat” ma posmak społecznej patologii i kojarzy się z salą sądową. Proponowana przez socjologów „kohabitacja” się nie przyjęła. Mówimy raczej o wolnych związkach lub związkach partnerskich. Rozwiązanie to wybierają przede wszystkim ludzie młodzi. 62 proc. żyjących w konkubinatach to osoby, które nie były wcześniej w żadnym formalnym związku. W dorosłość wchodzi bowiem pokolenie, dla którego rozwód rodziców jest doświadczeniem powszechnym, często traumatycznym.