Mówi się, że o tym, czy będzie druga tura wyborów prezydenckich, zadecyduje postawa tzw. wyborcy niezdecydowanego. Aby ustalić, kim ten wyborca jest i co naprawdę myśli, odwiedziłem pana magistra Nowaka zamieszkałego na warszawskim Tarchominie. – Jestem zaskoczony – magister wita mnie serdecznym, chociaż lekko obrażonym głosem. – Muszę przyznać, że niezdecydowanymi wyborcami, takimi jak ja, media do tej pory się nie interesowały lub pisały o nas w tonie lekceważąco-prześmiewczym. Daje się do zrozumienia, że nasze niezdecydowanie wynika z ignorancji lub ociężałości umysłowej.
Sugeruję nieśmiało, że od wyborcy zazwyczaj oczekuje się, żeby był na coś zdecydowany. – Proszę pana, zdecydować się na coś jest zawsze najłatwiej – oburza się Nowak. – Z tym że głosowanie na kogoś konkretnego jest strasznie ryzykowne i racjonalnie nieuzasadnione, bo można się pomylić. W poprzednich latach głosowałem na określonych kandydatów i nieźle się na tym przejechałem, bo okazało się, że to byli niewłaściwi kandydaci. Dlatego obecnie jestem wyborcą niezdecydowanym, chociaż nie jest to łatwe. Niezdecydowanie wymaga zimnej krwi, cierpliwości i opanowania.
– Panie redaktorze, prawda jest taka, że ten człowiek przez całe życie na nic nie może się zdecydować! – wtrąca wyraźnie poirytowana pani Nowakowa. – Mam z nim krzyż pański! Zawsze sama musiałam decydować o wszystkim, nawet o tym, żeby się ze mną ożenił. Czasem już zwyczajnie nie daję rady!
Przeprasza mnie za nieład w mieszkaniu, ale od paru tygodni nie sprząta i nie odkurza, bo musi się zajmować mężem. – Od początku kampanii chodzi potwornie napięty. Nic w domu nie robi, tylko ciągle leży, analizuje sytuację i wybucha pod byle pretekstem.