T. był zwyczajnym młodym mężczyzną z warszawskiej Pragi. Przed dwoma laty T. ożenił się z S. i niemal natychmiast urodził im się synek. Żona i synek byli bezrobotni, co czyniło T. jedynym żywicielem. Pracował jako dostawca pizzy. Rodzina posiadała 40 tys. kredytu konsumpcyjnego do oddania.
R. był szwagrem T. Łączyła ich zwyczajność, podobny wiek i dzielnica. Szwagier nie miał na utrzymaniu nikogo. Wiódł życie bażanta, co nie oznacza, że nie miał trosk. Posiadał niewykonywany zawód fryzjera, więc brakowało mu na wszystko. Jak się później okaże, brakowało mu nawet na kanapkę z kotletem.
• • •
Dwa lata po ślubie T. z S. białołęcka policja przyjęła zgłoszenie o obrabowaniu tira w trasie. Brak sześciu telefonów komórkowych oraz mierników elektronicznych zgłaszał J., specjalista ds. bezpieczeństwa spółki kurierskiej na Pradze. Kradzież wymykała się logice. J. przedstawił linię technologiczną obsługi przesyłek: automatyczny sorter skanujący kieruje przesyłki do rękawów, a następnie na pola odkładcze. Podjeżdżają ciężarówki, ładują fracht, ruszają zaplombowane do miejsc destynacji.
Inkryminowany tir zmierzał lutową nocą do Łodzi. Zepsuł się po drodze. Na miejsce defektu skierowano zgodnie z procedurą inną ciężarówkę, która przejęła naczepę, po czym udała się do klientów. Kierowcy byli poza podejrzeniem, plomba nienaruszona, czujnik otwarcia przestrzeni ładownej nie odnotował ingerencji w część ładowną, a mimo to fracht został rozdziewiczony poprzez splądrowanie. Zginęło towaru na sumę około 50 tys.
Jedynym wątkiem łączącym ten przemyślany skok z małżeństwem T. i S. okazał się telefon komórkowy należący do T., znaleziony w przyczepie tira.
• • •
T., dostawca pizzy, był troszeczkę nerwowy. Żona nie pytała go, dokąd wychodzi na noc, bo mógłby się bardziej zdenerwować. Na cały dzień przed zniknięciem T. wziął wolne w pizzerii i snuł się po mieszkaniu, czasami bawiąc się z dzieciakiem. Tylko raz dłużej dyskutował telefonicznie na temat kosztu nadania przesyłki, ale ona nie drążyła go pytaniami, ponieważ był nerwowy. Wychodząc przed północą, T. uspokoił żonę, że porozmawiają sobie, kiedy on wróci.
Jednakże S. nie była głupia i domyślała się, że esemesy przesyłane jej nocą przez męża nadawane są z wnętrza przesyłki. Oznaczało to, że T. znajduje się na skoku życia. Gdy relacjonował jej na żywo załadunek na rampie, kodował dość dosadnie: „byłem nieźle zesrany te kurwy jeszcze tam w chuj stały i kopały”. Pozytywnie przeszedłszy rutynową kontrolę przesyłki i elektroniczne znamionowanie, chełpił się: „chuj otworzył i nie zajrzał jakim cudem nie wiem :)))”. Do żony pisał per kochanie. Kochanie miało pojechać do R., szwagra i fryzjera damsko-męskiego, a ten miał jej wszystko opowiedzieć. Słuchany później do sprawy „agent operacyjny weryfikujący przesyłki o dużych gabarytach” przyznał, że nie posiadał odpowiednich narzędzi do sprawdzania przesyłek. Ponadto sprawdzał po raz pierwszy, więc nie miał know-how w sprawdzaniu. Zajrzał do środka przez szparę i ujawnił dwie wystające rurki.
Po północy T. poczuł się w przesyłce źle: „najgorsze, że już przez rurkę oddycham”. Przed godziną drugą popadał w panikę: „nic nie mogę znaleźć”. A kiedy tir się zepsuł, T. – samochodowy dostawca pizzy – klarownie ocenił sytuację w esemesie: „weź chuj w dupę temu kurwie co nim jadę chyba samochód padł bo nie może go odpalić”.
• • •
Rankiem telefon komórkowy T. nadano zwrotnie z Łodzi do Warszawy. Ostateczną destynacją przesyłki była komenda policji na Białołęce. Telefonowała do T. mama, kasjerka sklepowa. Dziwiła się, co jego aparat robi sam w Łodzi. Byli sobie bliscy jak wiele rodzin na Pradze, w niedziele spotykali się na obiadach rodzinnych. Syn nic nie wspominał o planach wyjazdowych, a żaden normalny konsument nie zamawia pizzy z Warszawy do Łodzi. T. był więc wobec mamy nieszczery.
Nie posiadając już własnego telefonu, T. zabrał do pracy w pizzerii telefon żony. Ona o nic nie pytała, bo była przyzwyczajona. On często zostawiał na noc swój aparat w różnych miejscach poza domem. Poza tym jej telefon był prezentem od męża, więc jak mogła odmówić pożyczenia? S. przypomniało się, że przed mniej więcej rokiem krążyła po Pradze legenda o kozaku, który nadawał się w przesyłkach gabarytowych i kroił tiry w trasie. Kozak budził szacunek, choć nie wiadomo, czy istniał.
S. nie była nienormalna i kiedy nocą T. szperał w tirze, ona do niego nie dzwoniła ani razu, ponieważ była mu wierna. Zrozumiała, że jeśli T. wlazł do paczki i dał się okleić kodami kreskowymi i owinąć folią, to miał w tym cel.
• • •
Oczywiście śledztwo w sprawie było dość proste. Główna jego część trwała dwa dni, było dużo przyznań się. Przez kolejny ponad miesiąc praska prokuratura dopytywała w kwestiach praktycznych nadawania ludzi przesyłkami kurierskimi. Gdyby brać pod uwagę sam jedynie spryt, sprawa zasługiwała na coś w rodzaju podziwu. Natomiast zgubienie telefonu na robocie tego kalibru narażało sprawcę na zabójczy na Pradze zarzut bycia frajerem. Stąd właśnie tak daleko posunięta ochrona danych osobowych w niniejszym tekście prasowym.
• • •
R., niepracujący fryzjer, określał swoją zażyłość z T., dostawcą pizzy i szwagrem, tak oto: „raz ja do niego jadę, innym razem on do mnie przyjeżdża”. Półtora tygodnia przed robotą T. zwrócił się do szwagra o pomoc w zrobieniu konstrukcji stelażowej z kątowników. R. był wzrokowcem, poprosił o narysowanie, o co tu chodzi. Według rysunku ładnie wszystko pospawał, w środku zamontował krzesełko i wyłożył wnętrze styropianem. Od góry stworzył drzwiczki na przemyślnie ukrytym zawiasie. Fryzjer nie pytał dostawcy pizzy, po co mu ta konstrukcja, a dostawca nie mówił.
Jakie więc musiało być zdziwienie fryzjera, kiedy szwagier pojawił się którejś nocy i wlazł do skrzyni! Zostawił R. karteczkę z adresami miejsc nadania i przeznaczenia. Uprzedził, że za chwilę przyjadą po niego usługi transportowe. Faktycznie, pojawiła się furgonetka. Przesyłka była tak ciężka, że pakować ją do samochodu pomagali nawet przechodnie. Ruszyli do siedziby firmy kurierskiej, po drodze fryzjer starał się rozmawiać z kierowcą ogólnie o pogodzie. Ale że kierowca był ciekawski i dopytywał się o przesyłkę, fryzjer sprzedał mu bajkę o antycznej komodzie.
Przeszklonej komody trzymał się w dalszym ciągu, kiedy szczelnie owinąwszy się kapturem, ekspediował szwagra tirem do miasta Łodzi. Za fracht zapłacił gotówką około tysiąca. To była inwestycja, która się na chwilę zwróciła z procentem.
• • •
W tym miejscu w aktach tej precedensowej sprawy pojawia się postać ekonomisty po wyższych studiach. Ekonomista był i bezrobotny, i bez zobowiązań, bo bezdzietnie rozwiedziony, ale potrzebowski jak wszyscy bohaterowie. Twierdził, że wymyślił ten numer z przesyłką, a następnie zbył łupy na Bazarze Różyckiego przy Targowej za 2 tys. Było mu bardzo przykro, że tak postąpił. Niestety, więcej o nim nic nie wiadomo, więc możliwe, że był jedynie „oczywistą pomyłką pisarską”. Brak dalszych wzmianek o ekonomiście czyni ze szwagrów z Pragi jedyne mózgi afery. Dostawca pizzy pracował przed pięciu laty w tej firmie kurierskiej, która miała go dostarczyć, więc orientował się w procedurach załadunkowo-rozładunkowych.
• • •
T. był więc na nocnym wypadzie tirem do Łodzi i plądrował. Tymczasem o godzinie trzeciej nad ranem po R., fryzjera, przyjechał samochodem W., krawiec. W. i T. znali się z pracy, ale W. i R. widzieli się tej nocy po raz pierwszy. Milcząc, jechali do Łodzi, aby odebrać tam przesyłkę. Przyjechali za wcześnie, czekali na fracht trochę śpiąc, a trochę łażąc i paląc. Ustawili się samochodem pod garażami na przedmieściu. W. był tak zajęty prowadzeniem samochodu i tak pochłonięty wizją 400 zł, które miał dostać od dostawcy pizzy za ten kurs, że oczywiście zapomniał spytać, o co tu w ogóle chodzi. R. zaś miał zły humor, bo wisiała nad nim sankcja za wybicie szyby w restauracji na Targówku nocą tydzień wcześniej.
Według policji z Targówka, rzecz miała się tak: nie było wiadomo, kto konkretnie wybił szybę, ale kierownik restauracji przyuważył, kto się kręcił w pobliżu i mógł dokonać czynu. Patrol „udał się w penetrację za tym mężczyzną”, zatrzymał pijanego fryzjera i dwóch jego znajomych z widzenia. Akurat, według ich słów, jechali w odwiedziny do znajomego na Bródno o drugiej w nocy. Jeden z nich troszkę uciekał, ale że był goniony samochodem, postanowił zatrzymać się i zapytać, o co chodzi. Rozmowy jednak nie było, samo obezwładnienie. Wcześniej R. domagał się kanapki z kotletem, ale nie miał stosownego paragonu uprawniającego do wydania. Kierownik oszacował R. jako wyłudzacza pożywienia. Wtedy R. jakoś tak niechętnie machnął ręką i zbił tę szybę w restauracji, do czego się przyznał. Czekał, co będzie dalej.
Pod garażami w Łodzi pojawiła się ciężarówka kuriera. R., W. i kierowca wypakowali przesyłkę. Fryzjer wskazał krawcowi palcem na pudło własnej roboty i poinformował, że w środku znajduje się genialny dostawca pizzy z Pragi. W istocie – T. już donosił własnym głosem z wnętrza przesyłki, że czuje się nieźle. Krawiec chciał wiedzieć, na jaką minę go wpieprzyli, podobno pytał i pytał. Niedługo po powrocie z Łodzi pozbył się karty SIM do telefonu, którą otrzymał na czas roboty. Ta dodatkowa, anonimowa karta SIM dodatkowo świadczyła o tym, że T. przemyślał wszystko w detalu.
Wracali do Warszawy samochodem krawca. Dostawca pizzy przeglądał ukradzione z tira luksusy, pobudzając swą wyobraźnię. Liczył, ile za co dostanie na bazarze. Krawcowi nie kazał się przejmować. Tylko że, cholera, T. nigdzie nie mógł znaleźć swojej komórki.
• • •
Wyrok w sprawie zapadł przed praskim sądem ósmego miesiąca po tym, jak T. i jego koledzy zostali wrobieni przez złośliwość rzeczy martwej, jaką był telefon. Dostawca pizzy dostał półtora roku w zawieszeniu i grzywnę, fryzjer dostał rok w zawieszeniu i grzywnę, a krawiec dziewięć miesięcy w zawieszeniu i też grzywnę. Dodatkowo fryzjer dostał pół roku w zawieszeniu za umyślne zbicie szyby w restauracji.
Większą część grzywny panowie spłacili, spędzając niecałe dwa miesiące w areszcie w oczekiwaniu na sprawę.