Społeczeństwo

Świat otwiera drzwi, a my domy dziecka

Sierocińce: zamykać czy nie?

„Duże domy dziecka mają zniknąć do 2020 r. Ale przyjedzie nowa ekipa i powie, że to niemożliwe, więc termin trzeba przedłużyć”. „Duże domy dziecka mają zniknąć do 2020 r. Ale przyjedzie nowa ekipa i powie, że to niemożliwe, więc termin trzeba przedłużyć”. East News
Rozmowa z Tomaszem Polkowskim, prezesem Fundacji Dziecko i Rodzina, o tym, dlaczego przez dwie dekady nie udało nam się pozamykać domów dziecka, choć innym się udaje
Tomasz Polkowski, prezes Fundacji Dziecko i Rodzina.Michał Wargin/East News Tomasz Polkowski, prezes Fundacji Dziecko i Rodzina.

Barbara Pietkiewicz: – Przed 18 laty prowadziliśmy w POLITYCE kampanię „Zamknijmy domy dziecka”. Nikt wtedy nie zgłaszał takiego postulatu. W panu mieliśmy sprzymierzeńca. Ale domy dziecka pozostały, są nieśmiertelne. I oto słyszę, że w Gruzji wielkich sierocińców już nie ma.
Tomasz Polkowski: – Na Węgrzech nie ma, na Słowacji, w Bośni i Hercegowinie, w Czarnogórze. W Polsce są. Jesteśmy pod tym względem w Europie, w towarzystwie Rosji i Białorusi, potęgą.

Choć wiadomo, że wychowywanie w dużych instytucjach pozarodzinnych uszkadza dzieci psychicznie i fizycznie. Ale wróćmy do Gruzji.
Wszystko zaczęło się od tego, że w Tbilisi pracowała Polka Katarzyna Jarosiewicz-Wargan, która namówiła grupę kompetentnych działaczy do zobaczenia, jak w Polsce działają małe, 14-osobowe domy dziecka, założone i prowadzone przez Towarzystwo Nasz Dom. W domach tych ogromną wagę przywiązuje się m.in. do relacji wychowawców z poszczególnymi dziećmi. Każdy wychowawca odpowiada za kilkoro z nich. Tak jak w rodzinie odpowiedzialni są za swoje rodzice.

Spodobało im się?
Na tyle, że zostałem zaproszony do Gruzji, potem oni znów przyjechali. W delegacji brała udział osoba, która została później ministrem pracy. Zaletą systemu centralistycznego było, że minister zarządził: likwidujemy – i tak się stało. U nas musielibyśmy przeprowadzić reformę oddzielnie w każdym powiecie.

Tak szast-prast ten minister?
Reforma trwała dwa lata. Najpierw bardzo wnikliwie zbadano zasadność pobytu dzieciaków w instytucjach. Za amerykańskie pieniądze przeanalizowano sytuację każdego wychowanka i jego rodziny. Polscy specjaliści za pieniądze z programu MSZ „Polska pomoc” zbadali dzieci z sierocińców w jednym z gruzińskich miast. Dostaliśmy na początek 12 najtrudniejszych przypadków. Gruzini powiedzieli nam, jak by powiedziano w Polsce: dajcie sobie spokój z tymi dziećmi. Ich rodzice nie umieją wychowywać, piją i mają w domach brudno.

Pewnie, brud i bałagan to u nas ważny powód zabierania dzieci z takiego domu.
Okazało się, że spośród tej dwunastki troje jest do natychmiastowej reintegracji. Spakowaliśmy dzieci i wysłaliśmy do domu. Trzy przypadki – beznadziejne, bo rodziców nie można było odnaleźć, więc dzieci na razie zostały, a sześciu rodzinom trzeba było pomóc i dzieci do nich wróciły.

Udzielono także pomocy finansowej?
Na mocy przepisów, których bardzo im zazdroszczę i którym przygląda się teraz cały świat, ustalono fundusz reintegracyjny dla rodziców. Jeśli spełniają określone warunki, dostają pieniądze, np. na remont mieszkania, a potem przez sześć miesięcy na ponowne wprowadzenie ich dziecka zabranego z sierocińca do społeczności – kupienie ubrania, pomocy szkolnych itp.

Kto to wszystko zrobił?
Międzynarodowe organizacje pomocowe razem z przeszkolonymi Gruzinami przystąpiły do pracy z rodzicami, inne do szkolenia pracowników socjalnych, inne do organizowania pobytu dziennego dla dzieci, czegoś w rodzaju świetlic. A jeszcze inne do szkolenia rodzin, które miały zostać zastępczymi. My opracowaliśmy system szkoleń dla wychowawców.

A domy dziecka?
Zamknięto. Zostały trzy dla bardzo upośledzonych dzieci i kilkanaście 10-osobowych z programem odpowiedzialności wychowawcy za rozwój kilkorga dzieci i za kontakty z rodzicami biologicznymi.

A te małe 10-osobowe nadal będą czynne?
Będą zamykane, bo nie będzie do nich kandydatów. Zrobiono prawdziwą reformę w biednym kraju. W Rumunii też.

Przecież tam były te straszne sierocińce opisywane w światowych mediach.
Ale to sprawiło, że znalazły się ogromne pieniądze. Przy wsparciu światowych organizacji pomocowych przeprowadzono w Rumunii reformę podobną do gruzińskiej.

Gdybyśmy nawet też dostali na to pieniądze, pewnie nic by z tego nie wyszło. Domy dziecka są potrzebne, bo to etatowe miejsca pracy dla armii ludzi. Z wiejskich domów dziecka żyją całe rodziny w tych wsiach.
Nasz kraj uchodzi teraz za taki, który mało sobie robi z zaleceń i rad europejskich organizacji postulujących zamykanie dużych instytucji wychowawczych i leczniczych i tworzenie w ich miejsce usług na bazie społeczeństw lokalnych, jak się to teraz w Europie nazywa. A co do pieniędzy: Polska nie starała się zbytnio o fundusze na przekształcanie opieki instytucjonalnej na system rodzicielstwa zastępczego. Organizacje w Brukseli, które się w tym specjalizują, bardziej naciskały w tej sprawie na europarlament niż nasz rząd.

W Gruzji się powiodło, bo im zależało?
Zależało bardzo. U nas brakuje decydentów, którym naprawdę leży to na sercu. W Sejmie są zaledwie dwie, trzy osoby rzeczywiście zainteresowane tematem. Powodem tego może być też fakt, że po transformacji nie skorzystaliśmy z doświadczeń zagranicznych. Ktoś na świecie już wtedy otworzył te drzwi.

Przekraczało to nasze siły?
W Polsce nigdy nie działały wielkie zagraniczne organizacje, które miały już ogromne doświadczenie w przekształcaniu systemu, takie jak amerykańska Save The Children, która świetnie spisała się w Gruzji. Nie było u nas dużych programów UNICEF, nie działała angielska Every Child. Korzystaliśmy z doświadczeń własnych, a nasze własne, poradzieckie, to duże, koszarowe domy dziecka.

Ileż ja przeczytałam prac naukowych o zaletach wychowania zespołowego według wskazań radzieckiego pedagoga Makarenki.
Zmienić obowiązujące przez dekady przyzwyczajenia decydentów, pracowników, ludzi nauki jest bardzo trudno. Możemy podać przykłady wielu wychowanków domów, którzy osiągnęli sukces – mówią zwolennicy status quo. Niedawno „Gazeta Wyborcza” piała na temat nowego domu dziecka dla dzieci w Krakowie, zbudowanego 100 km od tego miasta. Czego tam nie ma – basen kąpielowy, rozmaite pracownie, cuda-niewidy. Przejrzałem stronę katolickiej organizacji, która ten dom powołała do życia, powodowana z pewnością dobrymi intencjami. Nie było na niej słowa o rodzinach biologicznych wychowanków.

Podobno, otwierając ten dom, Donald Tusk powiedział, że to przykład dla całej Europy…
Luksusowy sierociniec jako wzór dla Europy? Śmieszne. W Europie trwa wielka kampania promująca odchodzenie od wielkich instytucji. Dzieci powinny chodzić na basen z rodzicami, a nie kąpać się 100 km od rodzinnego domu w sierocińcowym, choćby był wyłożony złotymi kafelkami.

Ile jest teraz domów dziecka?
Było 400, a teraz 700. W ustawie o pomocy rodzinie i opiece zastępczej wymaga się, żeby dom dziecka liczył nie więcej niż 14 wychowanków.

I duże domy poradziły sobie z ustawą przez pączkowanie?
Podzielono je ściankami działowymi i zamontowano nowe drzwi wejściowe, i w ten sposób z jednego dużego tworzy się np. cztery.

I są etaty dla czterech dyrektorów zamiast jednego.
Niekoniecznie. Tworzy się centra administracyjne dla wszystkich małych domów w mieście, np. we Wrocławiu. Kieruje nimi jeden dyrektor. Korzystają z zamówień publicznych, więc dzieci nie uczestniczą w zakupach, bo trzeba robić przetargi na żywność.

Katering?
Też bywa. A chodziło o to, żeby nie było wielkich koszarowych kuchni. Teraz gotowe jedzenie jest przywożone z zewnątrz. Cała energia systemu idzie na wprowadzanie zmian pozorowanych. Co to za różnica, czy dzieci mieszkają w jednym wielkim budynku, czy w tym samym, podzielonym na części?

Niż demograficzny nie szkodzi domom dziecka? Zawsze jest w nich w okolicach 20 tys. wychowanków.
Jest dużo więcej. Sądzę, że około 50 tys. Wiele domów ma różne szyldy i nie podlega ministrowi pracy, a edukacji. Np. specjalne ośrodki wychowawcze, których część prowadzona jest przez instytucje kościelne, w tym zakony.

Czy ktoś sprawdza zasadność trzymania tej rzeszy dzieci w instytucjach?
Co pół roku bada to specjalna komisja, ale to też są działania pozorowane. Sprowadzają się w gruncie rzeczy do pasywnego opisu rzeczywistości. „Kontakt z rodziną jest? Nie ma. Chodzi do szkoły? Wagaruje. To niech powtarza klasę. Albo poślijmy go do ośrodka wychowawczego. Następny proszę”.

Luksusowy sierociniec dla Krakowa to nie jeden przypadek. Buduje się wciąż nowe.
Nowa ustawa przewiduje tworzenie 45-osobowych ośrodków dla dzieci szczególnie zaburzonych. Każda gmina stara się taki ośrodek utworzyć.

I znów – dom dziecka de facto. Jak w zaklętym kręgu.
Duże domy dziecka mają zniknąć do 2020 r. Ale przyjedzie nowa ekipa i powie, że to niemożliwe, więc termin trzeba przedłużyć. Albo dać temu i owemu dużemu domowi na jakiś czas pozwolenie na zachowanie stanu, jaki jest. I wszystko rozlezie się w szwach.

Z raportu NIK wynika, że ogromny odsetek wychowanków domów dziecka po ich opuszczeniu pozostaje na garnuszku opieki społecznej, nie radzi sobie w życiu, trafia do przytułków, na dworce kolejowe, do zakładów karnych. Sami wychowawcy mają często przeświadczenie, że ich ciężka praca nie przynosi efektów, jakie by chcieli.
A przecież znam wychowawców, którzy mają na punkcie pracy z dziećmi świra. Poświęcają cały swój czas, także po pracy, przejmują się, jeżdżą, załatwiają dla dzieciaków, co się da. Ale to nie jest norma. Pozostali patrzą na to z pobłażaniem albo z narastającą złością. A np. w Gdyni zebrała się grupa pasjonatów, która doprowadziła do zlikwidowania molochów. W 2000 r. powstał pierwszy 14-osobowy dom dziecka. Teraz mamy ich około setki. Obejmują jedną czwartą dzieci. Reszta mieszka nadal w molochach albo w molochach podzielonych ścianami. W tym samym roku Towarzystwo Nasz Dom wprowadziło szkolenie dla rodzin zastępczych. Dziś już nikt sobie nie wyobraża, żeby oddać dziecko rodzinie nieprzeszkolonej. Coś się więc zmienia na lepsze. W Wołominie np. tworzy się i szkoli rodziny zastępcze, działają grupy wsparcia dla tych rodzin i osobna dla mężczyzn.

Bo znów dobrali się pasjonaci?
Np. pan Burakowski, szef Centrum Pomocy Rodzinie, pan Rakoczy, trener rodzin zastępczych. Siedzi sobie ten Wołomin cicho pod Warszawą, a powinien się chwalić, bo ma czym. Są w Polsce dobre wyspy. Ale tylko wyspy.

Coś w końcu dobrego musieliście Gruzinom pokazać, że się im tak spodobało.
Zmiany są bardzo powolne. I bardzo polskie, bo ludzie, którzy w tym ruchu reformatorskim działają, konkurują między sobą, podgryzają się wzajemnie, zamiast współpracować.

Nie jest pan już prezesem Towarzystwa Nasz Dom?
Nie, walne zebranie składające się z wychowawców domów dla dzieci powołało zarząd, do którego weszli dyrektorzy tych domów. Ja założyłem z grupą specjalistów i sympatyków Fundację Dziecko i Rodzina. Będziemy zajmowali się tą samą tematyką, ale w znacznie szerszym zakresie. Współpracujemy z rzecznikiem praw dziecka przy opracowywaniu standardów domów dziecka i nowych rozwiązań dotyczących usamodzielnienia wychowanków instytucji opiekuńczych. Skoro już domy dziecka muszą być, niech przynajmniej mają te standardy lepsze.

Polityka 25.2015 (3014) z dnia 16.06.2015; Społeczeństwo; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Świat otwiera drzwi, a my domy dziecka"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną