Barbara Pietkiewicz: – Przed 18 laty prowadziliśmy w POLITYCE kampanię „Zamknijmy domy dziecka”. Nikt wtedy nie zgłaszał takiego postulatu. W panu mieliśmy sprzymierzeńca. Ale domy dziecka pozostały, są nieśmiertelne. I oto słyszę, że w Gruzji wielkich sierocińców już nie ma.
Tomasz Polkowski: – Na Węgrzech nie ma, na Słowacji, w Bośni i Hercegowinie, w Czarnogórze. W Polsce są. Jesteśmy pod tym względem w Europie, w towarzystwie Rosji i Białorusi, potęgą.
Choć wiadomo, że wychowywanie w dużych instytucjach pozarodzinnych uszkadza dzieci psychicznie i fizycznie. Ale wróćmy do Gruzji.
Wszystko zaczęło się od tego, że w Tbilisi pracowała Polka Katarzyna Jarosiewicz-Wargan, która namówiła grupę kompetentnych działaczy do zobaczenia, jak w Polsce działają małe, 14-osobowe domy dziecka, założone i prowadzone przez Towarzystwo Nasz Dom. W domach tych ogromną wagę przywiązuje się m.in. do relacji wychowawców z poszczególnymi dziećmi. Każdy wychowawca odpowiada za kilkoro z nich. Tak jak w rodzinie odpowiedzialni są za swoje rodzice.
Spodobało im się?
Na tyle, że zostałem zaproszony do Gruzji, potem oni znów przyjechali. W delegacji brała udział osoba, która została później ministrem pracy. Zaletą systemu centralistycznego było, że minister zarządził: likwidujemy – i tak się stało. U nas musielibyśmy przeprowadzić reformę oddzielnie w każdym powiecie.
Tak szast-prast ten minister?
Reforma trwała dwa lata. Najpierw bardzo wnikliwie zbadano zasadność pobytu dzieciaków w instytucjach. Za amerykańskie pieniądze przeanalizowano sytuację każdego wychowanka i jego rodziny.