Nie chcę, nie chcę, nieeeee! – głos 3-letniego Mateusza niesie się hen za budynki i dalej w dół Wisły. – Może któreś z was z nim pojedzie? – Małgorzata Dobrogojska, hipoterapeutka patrzy na przerażonych rodziców. – Ja spróbuję – decyduje Wioleta, mama Mateusza, i wsiada na Bączka.
Przodkowie Bączka poddali się udomowieniu całkiem niedawno – zaledwie 6–8 tys. lat temu. Podobnie jak świnia, krowa, kot i osioł, później niż pies, owca i koza. Człowiek, który porzucił koczowniczy tryb życia, przestał postrzegać konia wyłącznie jako źródło pokarmu. Okiełznał płochliwego roślinożercę o nieprzewidywalnych reakcjach, by odtąd wykorzystywać go do przenoszenia ciężarów, ciągnięcia wozów, dla potrzeb wojska, a także do rekreacji.
Moc
Hipoterapia, czyli rehabilitacja przez kontakt z koniem, to dziedzina młoda – ma zaledwie 60 lat. Jej kolebką jest Dania, nieco później zaczęto ją stosować w Niemczech i Francji. W Polsce rozpowszechniła się w latach 80. i 90. XX w. – Ten rodzaj terapii pomaga dzieciom z całościowymi zaburzeniami rozwoju – objaśnia Anna Strumińska, prezes Fundacji Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym Hipoterapia z warszawskiego Ursynowa. – Od zespołu Aspergera do ciężkiego autyzmu, z zaburzeniami emocjonalnymi i ADHD. A także niepełnosprawnym intelektualnie i z mózgowym porażeniem dziecięcym.
Co takiego ma w sobie koń, że pomaga? – Dobrze wyszkolony i prowadzony przez hipoterapeutę ma moc katalizatora. Daje radość, poczucie sprawstwa, pozwala przejść trudny okres buntu – wylicza Anna. Aspekty psychologiczne i społeczne hipoterapii na pewnym etapie życia niepełnosprawnego dziecka są istotniejsze niż usprawnianie fizyczne.