Ponad pół roku temu w Rawie miał miejsce ten sam niezdiagnozowany ferment, który niedawno poderwał do urn pół Polski, detronizując ospałego prezydenta na rzecz witalnego elekta. Chodzi o wybory samorządowe 2014, poprzedzone trzymiesięczną kampanią.
Burmistrz Eugeniusz Góraj, kandydat Komitetu Wyborczego Gospodarność – Skuteczność, ubiegający się o czwartą reelekcję, zachowywał się trochę jak kandydat Komorowski. Pewny siebie niczym proboszcz zasiedziały na wiejskiej parafii. W tym starciu oferujący się rawianom prawicowy przeciwnik Dariusz Misztal był elektem Dudą. Żwawy, na piknikach przytulał elektorat sam z siebie, bez podpowiedzi z offu. Ów kontrast obudził w wyborcach nagłe pragnienie zmian. Na cokolwiek. W efekcie nowy zdystansował starego o 408 głosów.
Już w dniu zaprzysiężenia stało się jasne, że wybrano politycznego awatara. Otóż burmistrz Misztal, wbrew zapowiedziom „precz kolesiostwu” i obietnicom zwalczania nepotyzmu, na swojego następcę powołał szwagra. Uzasadniał, iż nominacja jest naturalną koleją rzeczy, bo to przecież determinacja szwagra, z którym budują pisowe struktury od czterech lat, sprawiła, że stoi tu dziś i składa ślubowanie. Za pośrednictwem internetu zniesmaczony elektorat odpowiedział: „tfu!”. Elekta bronił ten prawicowo twardy: „teraz spierdalać komunistyczna hołoto!”. Teleportując się w kampanijną przeszłość lokalną, dyskutuje się więc przy grillach w Rawie, czym ten nowy tak zahipnotyzował, że ten stary tak nagle przy nim zbladł?
Wigor
Można było zauważyć w body language nowego burmistrza zdumienie faktem, że obalił starego. Zanim zaoferował się miastu, wiódł życie inżyniera mechanika, właściciela warsztatu regeneracji pomp wtryskowych do aut. A był w tym spektakularnie skuteczny, cały powiat u niego regenerował.