Ostateczne przygotowania do wygaszenia hodowli siedmiu świń Jerzego G. trwały prawie trzy tygodnie. Już kilka miesięcy wcześniej świnie objęte zostały najlepszą opieką weterynaryjną na świecie. Regularnie odwiedzał je weterynarz. Badał. Pobierał krew. A próbki wysyłał do akredytowanego przez Unię Europejską ośrodka w Puławach. Po czterech seriach badań, które w sumie kosztowały prawie 6 tys. zł, uznano, że zwierzęta są w stu procentach zdrowe i wolne od ASF, czyli Afrykańskiego Pomoru Świń. Zgodnie z nowo uchwalonymi przepisami oznacza to, że można je zawieźć do rzeźni. Zabić, a mięso poddać utylizacji. Konkretnie spalić w piecu. – W emocjonalnym ujęciu można uznać utylizację tego mięsa jako stratę. Jednak w walce z chorobą zgodnie z krajowymi i wspólnotowymi przepisami o zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt przyjęto taką prewencję, mając na względzie maksymalne zabezpieczenie przed przeniesieniem wirusa ASF, i należy się do niej stosować – tłumaczy Mirosław Czech, wojewódzki inspektor ds. chorób zakaźnych zwierząt, koordynujący walkę z ASF na terenie województwa.
W ramach odszkodowania za zgodę na wybicie stada Jerzemu G. wypłacono około 3 tys. zł. Jako rekompensatę za zlikwidowanie hodowli w ciągu najbliższych czterech lat dostanie kolejne 3 tys. zł. W sumie mniej, niż państwo wydało na same badania krwi jego świń. – Rozumem, panie, tego wszystkiego nie obejmiesz – mówi Jerzy G., od tygodnia były hodowca świń.
Pisak nietoksyczny
We wsi Babiki stada wygaszali we wtorek 23 czerwca. Kulturalnie. Bez zabijania w obejściu, bo ludzie i tak już nerwy mieli poszarpane. A w wytycznych od władz wojewódzkich było, żeby „uwzględnić aspekt emocjonalny i nie ranić uczuć gospodarzy”.