Już stojąc z kotem na rękach, oparta o balustradę, patrzyła, jak zmieniają zamek w drzwiach, przez które wchodziła i wychodziła przez prawie 50 lat. Od 1968 r., kiedy klucze wręczył jej sam komendant stołeczny Milicji Obywatelskiej, po tym jak wygrała ogólnopolski konkurs kierowania ruchem. Podporucznik Elżbieta Bek była najładniejszą milicjantką warszawskiej drogówki, następczynią słynnej Lodzi, królową skrzyżowania Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej.
Przez ostatnie pięć lat, od śmierci męża, także emerytowanego milicjanta, a może nawet siedem, od kiedy zachorował, właściwie nie opuszczała tych dwóch pokoików ze ślepą kuchnią. Ostatnio wychodziła już tylko wyrzucić śmieci, a i to rzadko, od kiedy Halinka, sąsiadka z góry, na nią nakrzyczała. Bo z mieszkania śmierdziało coraz bardziej.
Ale urzędnicy i policjanci, którzy w sierpniowy poranek przeprowadzali egzekucję administracyjną w postaci opróżnienia zajmowanego lokalu, nie takie rzeczy widzieli. Nie zorientowali się, że kontakt z rzeczywistością 73-letniej Elżbiety jest poważnie ograniczony. Nie zwrócili uwagi, że kobieta nie zabrała ze sobą portfela, dokumentów, kosmetyczki. Właściwie niczego. I dali wiarę jej zapewnieniom, że przyjedzie po nią ktoś z rodziny.
Jeden z urzędników do reklamówki wrzucił jej skierowanie do schroniska dla bezdomnych, na którym dopisał długopisem: dojazd autobusem linii 180.
1.
Żart, i to kiepski, oburzyła się sąsiadka, jak zobaczyła ten dopisek. Jak Ela miałaby tam dojechać? Nie była nawet na pogrzebie męża ani wcześniej w szpitalu, kiedy amputowali mu nogę.