Nas tu nie ma – powiedziała Chinka zza lady chińskiego marketu w Pułtusku, 60 km od Warszawy, stojąc obok męża i siostry, zapytana, czy zgodziliby się opowiedzieć o swoim życiu w Polsce.
• • •
Pierwszy zadzwonił do Agaty latem. Był 2008 r., zdała akurat na piąty rok sinologii w Poznaniu. Odebrała telefon i usłyszała (po chińsku): Czy ty mówisz po chińsku?
Dopiero potem dowiedziała się, że to był Naukowiec. Tak mówiła na niego czwórka wspólników ze sklepu chińskiego w Koninie, bo jako jedyny wśród nich był lepiej wykształcony. Skończył liceum, a cała reszta tylko gimnazjum, co jednak Agaty zupełnie nie zdziwiło. Spędziła w Chinach dwa lata na wymianach naukowych i wie, że wykształcenie to jeden z chińskich towarów deficytowych – do wyższych szkół idą ci, którzy mają pieniądze, a reszta po prostu od razu zabiera się za pracę.
Naukowiec, zresztą jak wielu Chińczyków, trafił do Polski przez Włochy. To było jeszcze w czasach, kiedy cudzoziemcowi było tam najłatwiej w Europie dostać kartę pobytu. Ale najłatwiej było zadrzeć z włoską mafią. Żaden rasizm ani dyskryminacja – mafia miała przekonania etnicznie neutralne, nie znosiła po prostu konkurencji handlowej.
Znajomy miał znajomego, który znał znajomego, który mieszkał w Wielkopolsce, więc Chińczycy zwinęli swój włoski interes i całą grupą przenieśli się na polski rynek.
Przez pierwsze pięć lat językowe meandry handlowo-usługowe tłumaczyła im udanie urodzona w Polsce Chinka. Ale niestety awansowała życiowo i wyjechała do Jaworzna, do pracy jako menedżer w dużym chińskim centrum handlowym.