To miała być rewolucja w płaceniu za zakupy. W lutym sześć dużych banków, na co dzień ostro ze sobą konkurujących, wspólnie uruchomiło Blik, czyli system płatności mobilnych. Polacy uzyskali możliwość płacenia w sklepach telefonem. Jednak mimo ogromnego budżetu na promocję i siły marketingowej wielkich banków Blik ciągle nie jest alternatywą dla plastikowych kart.
Okazało się bowiem, że jest mało poręczny, zwłaszcza w porównaniu ze zbliżeniówkami. Trzeba nie tylko poinformować kasjera, że klient chce użyć Blika, ale również uruchomić osobną aplikację w telefonie, a potem jeszcze przepisać jednorazowy kod z wyświetlacza na terminal płatniczy. Cała procedura trwa dużo dłużej niż przyłożenie karty do czytnika, a skoro nie ma rabatu za płatność Blikiem, to po co się męczyć?
O ile jednak podstawowa funkcja Blika raczej nie spodobała się Polakom, to już inna, w zasadzie dodatkowa usługa, okazała się dużo popularniejsza. Chodzi o to, że Blik może też służyć do wypłat z wielu bankomatów. Wówczas nie trzeba wkładać karty do czytnika maszyny. Wystarczy wybrać opcję wypłaty Blikiem, a następnie wpisać kod wygenerowany przez aplikację w telefonie. W tym przypadku transakcja Blikiem może być szybsza niż przy użyciu karty, a do tego nie ma ryzyka skimmingu, czyli sczytania danych z karty.
NBP podaje, że w drugim kwartale tego roku klienci wykonali za pomocą Blika niespełna 270 tys. transakcji. Ponad 90 proc. to właśnie wypłaty z bankomatów. Tylko 5 proc. przypada na płatności w sklepach internetowych, a zaledwie 3 proc. na zwykłe transakcje przy tradycyjnej kasie. Na pewno nie takie proporcje zakładali twórcy Blika, który miał pomóc polskim bankom uniezależnić się od systemów kartowych Visa i MasterCard.