Zdzisław Pietrasik: – Do tytułu książki Włodzimierza Kowalewskiego „Excentrycy”, według której powstał scenariusz, dodał pan znaczący podtytuł „czyli po słonecznej stronie ulicy”.
Janusz Majewski: – „On the Sunny Side of the Street” to był mój ulubiony utwór w czasach młodzieńczej fascynacji jazzem. Powtarza się w filmie parę razy, także w finale, staje się czymś w rodzaju hymnu.
Odbierając w Gdyni prestiżową nagrodę, Srebrne Lwy, zaapelował pan do młodych twórców, by też przeszli na słoneczną stronę. Uważa pan, że chowają się w cieniu?
Naprawdę miałem dosyć. W ostatnich latach powstała u nas cała masa filmów o nieszczęściu. Polska na ekranie to kraj nieudaczników, meneli, a wokół nich brud i ubóstwo...
Jest też na ekranie inny kraj.
Oczywiście, i to piękny jak z reklamówki – w komediach romantycznych, niestety głupkowatych. Tam z kolei Polska to tylko apartamentowce, biurowce i podświetlony nocą most na Wiśle. Zabierając się do „Excentryków”, postanowiłem, i to z premedytacją, zrobić coś innego. U nas nie ma filmów muzycznych…
Nie pokazuje się też w ten sposób przeszłości.
Chciałem pokazać, ten wątek jest zresztą obecny w książce, że mimo politycznej opresji PRL ludzie starali się normalnie żyć, na przykład zbierając się i grając jazz. A przy okazji chciałem wyrazić moją nostalgiczną miłość do tej muzyki, no i do czasu, który minął.
Żył pan w lepszych i gorszych czasach, nigdy nie tracąc pogody ducha, co również widać w pańskich filmach. U nas to postawa rzadko spotykana.