W jednym tylko 2015 r. niespełna 40-tys. Wołomin dostał z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego w sumie około 4 mld zł, które miały zniknąć z dwóch wołomińskich banków. Gdzie zniknęły, nie wiadomo. Banki znikały jeden po drugim. Ostatnio potężny, drugi co do wielkości SKOK Wołomin razem ze swoimi 103 placówkami. Został po nim w Wołominie pusty, z zaklejonymi jeszcze folią oknami, nowiutki gmach w stylu lat 20. z zegarem na szczycie i lampami w stylu art déco na froncie – szykowana nowa siedziba Kasy. Ale nie doszło do przeprowadzki z domu przy wąziutkiej ulicy Legionów, gdzie na pobliskie podwórka musiały wciskać się te mercedesy, lexusy i porscha klientów, bo aresztowano cały zarząd za wyprowadzenie pieniędzy. A zaraz po nim SK Bank. Z przedwojennymi tradycjami.
Znikające pieniądze
Proceder, jaki odbywał się w SKOK, POLITYKA opisywała szczegółowo: bandyci taśmowo przywozili samochodami bezdomnych i niezaradnych życiowo, czyli „słupy”, po pożyczki udzielane na sfabrykowane dokumenty. Miliony wynoszono w gotówce po nocy. Prokuratura w Gorzowie mówiła o 600 mln zł. Po aresztowaniach bankowców zaczęły się problemy z płynnością – przyznał na rozprawie upadłościowej zarządca komisaryczny: jedni rzucili się wybierać pieniądze, drudzy przestali spłacać kredyty lub się z tym spóźniali.
Kasa Krajowa nie wsparła, Bankowy Fundusz Gwarancyjny potrzebował czasu, którego nie było, NBP odmówił pomocy – i było po SKOK. 10 grudnia 2014 r. o godz. 15.00 polecenia wypłat z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego przewyższyły o 2 mld środki na rachunkach SKOK. A na zaspokojenie roszczeń było raptem 937 tys. zł. Gdzie podziały się te wszystkie pieniądze, może ustali śledztwo.