Co dwa lata zimową porą w całej Polsce odbywa się liczenie tych, którzy żyją na ulicach, w schroniskach, w altankach ogrodowych, szałasach, pustostanach, węzłach ciepłowniczych, gdzie się da. W jednym terminie, żeby uniknąć wielokrotnego liczenia tych samych ludzi, którzy się przemieszczają. Ostatnie liczenie (21–22 stycznia) dało wynik ponad 36 tys. osób, w tym blisko 1,9 tys. dzieci. To o 5,5 tys. osób więcej niż w poprzednim liczeniu (luty 2013 r.). I o 15 tys. więcej, niż wykazało liczenie w styczniu 2010 r. Specjaliści uważają, że tym danym wciąż daleko do miarodajności (szacują liczbę bezdomnych na 50–60 tys. osób). Jednocześnie coraz bardziej widać słabości przyjętych sposobów pomagania.
Problem sezonowy
W społecznej świadomości bezdomni pojawiają się wraz z nastaniem chłodów. Jako problem sezonowy, jak odśnieżanie. Zaczynają się apele o wrażliwość i odliczanie zamarzniętych. Od listopada 2015 do 27 stycznia 2016 r. zmarło z wychłodzenia 95 osób. Choć ta statystyka więcej ma wspólnego z pogodą niż z bezdomnością. Zimą medialnie atrakcyjny staje się a to pan Jan, który wykopał ziemiankę w lesie na obrzeżach Zgierza, a to 60-letnia pani Krystyna, która od 3 lat koczuje pod Halą Mirowską w Warszawie, w czymś na kształt przylepionego na ściany hali namiotu ocieplonego kocami. – Wszyscy mówią, że pani Krystyna odmawia przyjęcia pomocy, więc niby mają czyste ręce, a ona odmawia pójścia do schroniska, bo boi się ludzi – relacjonuje Adriana Porowska, dyrektorka Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej.