Najtwardszym badaniem społecznym są wybory. Ich wyniki są politycznym i społecznym faktem. W 2015 r. Polacy wybrali na prezydenta mało znanego Andrzeja Dudę. Różnica pół miliona głosów pokazuje, że Bronisław Komorowski nie musiał przegrać i porażkę bardziej zawdzięcza sobie i wspierającej go Platformie Obywatelskiej niż charyzmie konkurenta. Jeszcze bardziej dramatyczne wnioski płyną z wyników wyborów parlamentarnych, o czym pisali Radosław Markowski i Michał Kotnarowski (POLITYKA 6) – 19 proc. Polaków uprawnionych do głosowania wystarczyło, by oddać pełnię władzy jednej partii. Było to możliwe, bo rekordowo wiele oddanych głosów – aż 16 proc. – oddaliśmy na kandydatów partii, które nie weszły do Sejmu.
Znowu niewiele – zaledwie pół punktu procentowego – zadecydowało, że w parlamencie nie ma lewicy, rozbiła się o próg wyborczy. Gdyby weszła, żylibyśmy w zupełnie innym świecie. Gdyby... Czy więc obecny układ władzy jest wynikiem przypadku, jak wnioskują Markowski i Kotnarowski, i nie odzwierciedla struktury społecznej rzeczywistości? Badacze jako argument przywołują wyniki licznych analiz socjologicznych pokazujących, że jeszcze nigdy w historii Polakom nie żyło się tak dobrze, jeszcze też nigdy nie byli równie zadowoleni i szczęśliwi, a rewolucyjna zmiana władzy nastąpiła nie tak, jak kilka lat temu na Węgrzech, w warunkach głębokiego kryzysu, tylko w sytuacji całkiem przyzwoitego wzrostu gospodarczego i niskiego bezrobocia.
Inaczej jednak na wynik wyborów patrzy prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego i inicjator wielkiego cyklicznego badania Diagnoza Społeczna.