Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Nienawidzę, ale kocham

Dlaczego dzieciom z domów dziecka tak trudno zapomnieć o biologicznych rodzicach?

Rhendi Rukmana / StockSnap.io
Więź dzieci z domów dziecka z biologiczną rodziną jest silna i trwa. Często mimo ogromu krzywd.
Dzieci idealizują rodziców, mimo że tak wiele od nich wycierpiały. Kiedy ktoś zapyta placówkowe dziecko, dlaczego znalazło się w bidulu, to ono powie, że przez opiekę społeczną albo sędzię, która się uwzięła.Brain Light/Alamy/BEW Dzieci idealizują rodziców, mimo że tak wiele od nich wycierpiały. Kiedy ktoś zapyta placówkowe dziecko, dlaczego znalazło się w bidulu, to ono powie, że przez opiekę społeczną albo sędzię, która się uwzięła.
W ciągu minionych 15 lat, po lekkiej zwyżce, ponadtrzykrotnie spadła liczba dzieci z domów dziecka, które wróciły do swoich „naprawionych” przez system rodzin.PantherMedia W ciągu minionych 15 lat, po lekkiej zwyżce, ponadtrzykrotnie spadła liczba dzieci z domów dziecka, które wróciły do swoich „naprawionych” przez system rodzin.

Artykuł w wersji audio

Tekst ukazał się w POLITYCE w marcu 2016 r.

Ucałuj Agatkę, moją wnuczkę ukochaną – prosi matka w esemesie. Jaką wnuczkę? – nie może zrozumieć Agnieszka i wścieka się: jak się nie było matką, to czy można być babcią?

Pierwszego domu dziecka Agnieszka nie pamięta, bo miała wtedy rok. Zapisał się dopiero drugi, Dom Dziecka nr 1 w Łodzi, do którego zabrano ją z dwójką braci. Może to cud niepamięci, ale to nie był jakiś wstrząs. W domu była wódka, awantury i chleb z cukrem – czyli patent na głód, a w domu dziecka przynajmniej karmili. Dziś Agnieszka ma dom kilkadziesiąt kilometrów od Łodzi, ponaddwuletnią córkę i męża. Skończyła studia, pracuje w marketingu w dużej łódzkiej firmie i mówi, że „rodzonej matki”, choć bezdomna, pod dach nie wpuści. Bo to dla niej obcy człowiek. Do komórki wpisała ją z nazwiska, a nie po prostu „mama”. Na własny ślub nie zaprosiła, choć próbował to wymusić ksiądz. No, ale jednak potem wysłała jej z tej komórki zdjęcie swojej córki. Sama też wciąż coś za matkę załatwia.

Natalia tych kilka lat, jakie spędziła w domach dziecka, określa słowem: spokój. Sama chciała się tam przenieść. Nie po to odratowano ją w wieku 15 lat z próby samobójczej, żeby miała dalej znosić zapijaczonych rodziców, ciągłe kłótnie i jedną z najgorszych ulic Łodzi. Za sobą miała już śmierć dwuletniej siostry Gosi. Dziewczynka rano skarżyła się na ból głowy, z trudem oddychała, ale rodziców nie było. A kiedy wrócili nietrzeźwi późnym popołudniem, lekarz mógł wypisać już tylko akt zgonu z diagnozą: ropne zapalenie opon mózgowych. A jednak wychowawcy z domu dziecka pamiętają też, że Natalia wciąż im uciekała, usiłując wrócić do tego znienawidzonego domu.

Arsena pamięta ucisk w żołądku, towarzyszący każdej przepustce z bidula. Matka bywała nietrzeźwa, a wówczas ona jako jedyna z rodzeństwa odwracała się na pięcie i wracała do placówki. Sąd ograniczył matce władzę rodzicielską. Młodsze siostry po wyjściu z domu dziecka nawet zamieszkały z nią – no, ale wtedy to była już zupełnie inna kobieta. Posprzątała, ugotowała – nie tak, jak w dzieciństwie Arseny. A jednak na ścianie w jej nowym domu wiszą zdjęcia rodziców: ojca – alkoholika, który mówił, że jej nienawidzi, albo bił, no i matki.

Krzysztofowi, który uważa, że już się uporał z przeszłością i nie chce do niej wracać, matkę zabił konkubent, zadał jej 24 ciosy nożem. Krzysztof miał wtedy kilka lat. Potem był dom dziecka, chłopakiem formalnie opiekowała się łódzka Fundacja Ochrony Dzieci przed Okrucieństwem. Gdy tylko Krzysztof się usamodzielnił, ojciec ogołocił mu mieszkanie niemal ze wszystkiego – bo potrzebował forsy na alkohol. Potem go napadł i pobił. Odsiedział to w kryminale.

Z dawnego zbuntowanego życia, z dziewięciu kolczyków na twarzy zostały Krzysztofowi trzy i irokez na głowie, ale już nie tak kolorowy jak kiedyś. A jednak Roksana, z którą razem wychowują jej syna z poprzedniego związku, zauważa, że Krzysiek nieraz opowiada, ile się od ojca nauczył – dekarstwa, budowlanki czy stolarki. A w ubiegłym roku pojechał do Pszczyny szukać tego hotelu, w którym jego matka straciła życie. Czy zrobiłby to, pyta Roksana, gdyby przeszłość była mu obojętna?

Dlaczego nie mogli kochać?

Dr hab. Agnieszka Golczyńska-Grondas, socjolożka z Uniwersytetu Łódzkiego, w latach 2011–14 zbadała losy i tożsamość dorosłych wychowanków domów dziecka. Właśnie wtedy poznała Natalię – której losy opisała w książce „Wychowało nas państwo”– i 45 innych wychowanków tych placówek, wchodzących w dorosłość w latach 80. i 90. W ich losach przewijał się ten sam wątek: młodzi, którzy nie mieli wcześniej kontaktu z rodzicami, przeważnie próbowali ich odszukać.

Z wywiadów socjolożki wyłaniał się ogromny żal do rodziców za utracone dzieciństwo. To jedynie osoba, która mnie urodziła – mówili. Wielu, rozpoczynając samodzielne życie, starało się zerwać kontakty z rodzicami. Nie odbierali telefonów, wyrzucali bez czytania listy, grozili, że w przypadku odwiedzin wyrzucą ich za drzwi.

W rozmowie padały ostre słowa, że nie jest potrzebne „nawrócenie i wielka matczyna miłość”, bo matka liczy teraz tylko na pomoc, może nawet na alimenty – relacjonuje Agnieszka Golczyńska-Grondas. A jednak, kiedy badacze zagłębiali się w szczegóły, okazywało się, że więź wciąż jest. – Nawet jeśli rzadko kiedy wychowanek domu dziecka chce podtrzymywać kontakty z rodzicami, to jednak kocha rodzica i tego nie da się wymazać – podkreśla Magdalena Krotowska, psycholog z Międzypokoleniowego Domu Dziecka w Łodzi.

Uczucia zbudowane są jednak na poczuciu winy. Czasem jawnym, nazwanym, nawet jeśli absurdalnym – jak w przypadku wychowanka, którego matka opuściła, gdy miał trzy lata. Odwiedził ją niespodziewanie 15 lat później, a zaraz potem matka zmarła na udar. Syn został z przekonaniem, że mama zmarła przez niego. Częściej poczucie winy zaszyte jest gdzieś głębiej. „Co się stało w życiu mojej matki czy ojca, że nie mogli mnie kochać? Co ja takiego zrobiłem, że ich nie uratowałem?”.

Psychologowie obserwują też, jak dzieci idealizują rodziców, mimo że tak wiele od nich wycierpiały. Kiedy ktoś zapyta placówkowe dziecko, dlaczego znalazło się w bidulu, to ono powie, że przez opiekę społeczną albo sędzię, która się uwzięła. A to najgorzej przez matkę traktowane pójdzie do wychowawcy i zapyta, czy może zanieść jej swoją obiadową zupę, bo mama jest chora. Ta tęsknota, czasem nieuświadamiana, za rodzicem, który nie wywiązał się ze swojej roli, tkwi w człowieku także w dorosłości. A pula wybaczania okazuje się właściwie nieskończona uważa Jolanta Zmarzlik, terapeutka dziecięca, związana z Fundacją Dzieci Niczyje, która przepracowała 13 lat w domu dziecka. Niby wyrzuca się więc za drzwi „tę, która wciąż pije”, a potem gryzie się, że „obcy jej pomagają, a ja nie”. Albo zaprasza się na Wigilię, kosztem własnych nerwów i swojej nowej rodziny, bo „przecież on nie będzie siedział sam w schronisku dla bezdomnych w taki dzień”.

Agnieszka, dziś już trzydziestokilkuletnia, która nie zaprosiła matki na swój ślub, wciąż kupuje jej jedzenie w dyskoncie, czasem wykupi receptę. Matka nie jest wymagająca, to Agnieszka zachęca: może to, a może tamto. Czasem z bratem dadzą jej jakieś ubrania. Agnieszka tłumaczy, że to z przyzwyczajenia, bo kiedyś pomagała najmłodszemu bratu, kiedy jeszcze był w domu, naiwnie licząc, że przynajmniej on z całej szóstki uniknie domu dziecka.

Nie zamrażać uczuć

Inna rzecz, że Agnieszka – podobnie jak wszystkie dzieci nieudolnych rodziców – zawsze czuła presję społeczną, że powinna – i to jest chyba najgorsze. W jej wypadku sprawa dwa razy otarła się o sąd. Kiedy matka zadłużyła i zdewastowała mieszkanie, wezwała ją administracja, że skoro córka i syn pracują, to mogą zapłacić. Nie zgodzili się. Agnieszka sama wtedy ledwo wiązała koniec z końcem, bo studiowała zaocznie. Później, kiedy matka trafiła do szpitala, Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej domagał się, żeby zapłaciła za leczenie. Prawnik Agnieszki powołał się na zasadę sprawiedliwości społecznej, że rodzice pozbawieni praw rodzicielskich nie mają prawa kłuć w oczy obowiązkiem alimentacyjnym. Pomogło, ale Agnieszka nie ma pewności, czy to kiedyś nie wróci.

Lęk przed ułożeniem sobie relacji z rodzicami – tych formalnych, finansowych, i tych zwyczajnych, ludzkich, towarzyszy wchodzącym w dorosłość wychowankom jeszcze przed opuszczeniem placówki. Boją się, że rodzice będą na nich żerować i wyciągać pieniądze. Ale boją się też, że znów zostaną odrzuceni.

Małgorzata Tarkowska, psycholog, która prowadziła w Łodzi terapię w ramach centrum psychologicznego dla dzieci z domów dziecka, ubolewa, że dorosłe dzieci idą zwykle w te piekielnie trudne relacje zupełnie nieprzygotowane. Podkreśla: z perspektywy psychologicznej w życiu kluczowa jest umiejętność stawiania granic, np. odmawiania „pomocy”, czyli dawania pieniędzy na wódkę lub ponoszenia konsekwencji własnych błędów – a tego w domach dziecka nie uczą. Co więcej, stawianie granic nie oznacza, by nie utrzymywać kontaktu z rodzinami, bo czasem „jednak pomóc” to mniej kosztowne, niż „trzymać uczucia w zamrożeniu”. To bardzo trudny miks.

Być może obowiązkiem państwa – podobnie jak zapewnić jedzenie i dach nad głową – powinno być wsparcie dla wychowanków także i w tej kwestii. – Można mówić o światełkach w tunelu, ale system reformuje się opornie – uważa dr Golczyńska-Grondas. Zdaniem Tomasza Polkowskiego, prezesa Fundacji Dziecko i Rodzina, wieloletniego wychowawcy w domach dziecka, mimo że mamy już ustawę o wspieraniu rodziny, głoszącą piękne hasła o reintegracji rodzin i wprowadzającą funkcje koordynatorów i asystentów rodziny – tej pracy de facto nie ma. – Oczywiście są wyjątki, gminy jak np. Gdynia, od której uczy się nawet zagranica, ale to wynika z osobistego zaangażowania i współpracy wychowawców i asystentów rodziny, a nie rozwiązań systemowych – mówi Tomasz Polkowski.

Wychowawcy domów dziecka są pracownikami powiatowymi (to powiat jest organizatorem pieczy instytucjonalnej), a asystenci są pracownikami gminnymi – i niestety nie współpracują ze sobą, pomijając już to, że nie każda gmina zatrudnia asystentów. – Nie ma nawet współpracy między koordynatorem pieczy zastępczej i asystentem rodziny – opowiada Tomasz Polkowski. – Spotkałem się z przypadkiem, że asystent i koordynator pieczy zastępczej tej samej rodziny nie znali się i mieli dwa różne plany pracy z tą rodziną. Jeden pracował na rzecz całkowitego odebrania praw rodzicielskich i skierowania dzieci do adopcji, a drugi na rzecz ich reintegracji z rodziną.

Wyraźnym sygnałem, że coś w tej dziedzinie nie działa, są liczby: w ciągu minionych 15 lat, po lekkiej zwyżce, ponadtrzykrotnie spadła liczba dzieci z domów dziecka, które wróciły do swoich „naprawionych” przez system rodzin. Choć, jak zauważa Tomasz Polkowski, z jednej strony może to wskazywać na słabości systemu, ale być może w spolaryzowanym społeczeństwie przybywa problemów, z którymi sobie nie radzą rodziny biologiczne.

Wybacza się trudno

Czasami mimo najlepszych chęci nie ma czego ratować. – Bywa, że człowiek po powrocie od rodziców nie może dojść do siebie przez wiele dni. Niektóre rodziny mają taki poziom toksyczności, że trzeba sobie powiedzieć w pewnym momencie bolesną prawdę: nie mam matki ani ojca. I trzeba to przepracować jak każdą stratę – mówi terapeuta rodzinny Leszek Drozdowski, pracujący także z wychowankami domów dziecka. Jego zdaniem w połowie przypadków nie da się naprawić tych relacji. – Bliskość na siłę, taka „bo człowiek musi mieć korzenie”, przynosi więcej szkody. Szukajmy korzeni, ale zdrowych.

One są, tylko trzeba włożyć wysiłek, by je znaleźć. Być może Kasia czy Paweł mają ciepłą, fajną babcię, ciocię czy sympatycznego wujka. W większości wypadków tak jest, ale niewiele placówek szuka takich osób. To jest pracochłonne, trudne, trzeba toczyć walki z zazdrosną „biologiczną” czy z ojcem, którzy uważają, że brat czy kuzyn to zwykły dupek. Zdaniem Tomasza Polkowskiego praktyką jest dziś raczej np. stawianie rodzinom tak wygórowanych wymagań, żeby same uciekły i żeby był spokój.

Piotr, były wychowanek Domu Dziecka nr 5 w Łodzi, spotkał takich ludzi, choć to się stało trochę przypadkiem. Bardzo pomogła mu siostra Eugenia, urszulanka, która w podstawówce uczyła go religii, a potem wspierała w trudnych sytuacjach. Zwłaszcza po śmierci ojca. Ta śmierć przyszła właśnie wtedy, kiedy się z sobą coraz lepiej dogadywali, a schorowany ojciec już nie pił.

16-letni Piotrek bardzo długo rozdrapywał przeszłość: znęcanie się ojca nad matką, dom dziecka, do którego trafił z dwójką rodzeństwa, kiedy udręczona matka odeszła z domu. Nie wie, jakie byłoby ujście tej rozpaczy, gdyby nie pomoc siostry Eugenii i przyszywanej cioci Helenki, matki jego kolegi, a także terapii w centrum psychologicznym dla dzieci z domów dziecka. Mówi: kiedy wybaczył ojcu, zaczęło mu się układać w życiu. Rzucił nielubianą zawodówkę, do której wcisnął go bez pytania dom dziecka, poszedł do liceum dla dorosłych, potem skończył studia. Ma żonę, córkę, pracę. Poza tym kręgiem jest matka, schizofreniczka – od lat w domu pomocy społecznej. Jeszcze nie uporał się z żalem, że go zostawiła. Z poczuciem winy, że jej nie odwiedza.

Ale wybacza się trudno. I nie da się na siłę, samą mocą woli, w wyniku postanowienia. Arsena czuje, że wybaczyła matce, ale co do ojca nie może się przemóc. A i z matką to był wieloletni proces. Dziś, 31-letnia, sama jest matką i mówi: – Mnie ma kto wspierać, a mama nie miała nikogo, a przecież trzeba było nas utrzymać. Mama zmarła. Pięć lat temu w sylwestra za dużo wypiła i w Nowy Rok zabił ją wylew.

W badanej 46-osobowej grupie można mówić o jednej osobie, która naprawdę wybaczyła rodzicom. To Natalia, która jednak porzuciła złudzenia, że matka zrozumie kiedykolwiek swoje błędy. Po opuszczeniu domu dziecka dostała od miasta mieszkanie w kamienicy, w której mieszkali jej rodzice. Opiekowała się chorym ojcem, który zmarł w 2009 r. Mama już nie pije, bo nie pozwala na to zdrowie. Natalia skończyła wieczorowe LO, zrobiła licencjat, potem studia podyplomowe. Bardzo ją wspierał mąż, jego rodzina i szef w pracy. To on ją zachęcił do studiów, a firma częściowo sponsorowała jej naukę. Ale boli ją, że rodzeństwu nie powiodło się tak jak jej.

Natalia z rozmysłem nie opowiedziała córce całej prawdy o swoim dzieciństwie. Niech nic nie zakłóca jej miłości do babci.

Polityka 13.2016 (3052) z dnia 22.03.2016; Społeczeństwo; s. 45
Oryginalny tytuł tekstu: "Nienawidzę, ale kocham"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną