O Marianie B., choć jako komornik operował na terenie Lublina, głośno było nawet w centrali. Mawiano o nim: geniusz. Jako kolekcjoner aforyzmów świata może powiedzieć o sobie, iż rozpoznano go po owocach. Znał każdy wartościowy kąt swoich dłużników, rozkład mieszkań, marki sprzętów AGD, szczeliny w płotach, a wszystko to wyceniał na oko. Niestety – by rzec aforystycznie – zemścił się na nim przewrotny los i na Marianie B. też zawisł wyrok eksmisji.
Ktoś stojący z boku spuentowałby ten fakt porzekadłem Jak Kuba Bogu. Otóż na lokal zastępczy wyznaczono mu parszywy budynek przy Alei Spółdzielczości Pracy 42. Tak się składa, że w większości zamieszkany przez łachudry, których B. osobiście poddawał czynnościom eksmisyjnym. Kiedy przybył na rekonesans przydzielonej kwatery, obstąpili go od razu, rozpoznając w Marianie B. swego oprawcę: – To pan?! A co pan tu robisz? Już wcześniej te łachudry z siekierami robiły na niego zasadzki. Czy eksmitujący zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na jakie narażają Mariana B.? Miałby teraz korzystać ze wspólnego wychodka na poddaszu i za każdą potrzebą drżeć o życie?
Marian B. powiedziałby o sobie, że od najmłodszych lat był predestynowany na komornika. Zawsze prymusek z komputerową pamięcią do szczegółów. Jeszcze dziś opisałby detalicznie elektryfikację rodzinnej wsi pod Łęczną, choć był wówczas czteroletni. Tak chłonny wiedzy, że zanim ukończył podstawówkę, przeczytał książki z trzech bibliotek: szkolnej, gromadzkiej oraz gminnej. Z technikum mechanizacji rolnictwa płynęły na adres matki wyrazy uznania dla syna przodownika w nauce.