Na placu Piłsudskiego, na tyłach Teatru Wielkiego, od listopada ubiegłego roku funkcjonuje najlepsza chyba (w konkurencji z Absyntem) w Warszawie francuska restauracja. Prowadzona przez autentycznego Francuza, zresztą świetnie mówiącego po polsku.
Wnętrze zostało zaaranżowane całkowicie na nowo. Pomysł wybicia ścian czymś w rodzaju kołdry jest łagodnie mówiąc ryzykowny, ale poza tym sala zaprojektowana sensownie, przestronna, stoliki w przyzwoitej od siebie odległości, nakryte śnieżnobiałymi obrusami, przy każdym talerzu wykrochmalona serwetka, starannie dobrane sztućce, można powiedzieć: Francja-elegancja.
Oczywiście za to wszystko zapłacimy. Podobnie jak za liczną, sprawną i kompetentną obsługę. Lokal jest niewielki, ma ok. 60 miejsc, z czego zajętych jest zaledwie część, co jednak nie stwarza wrażenia pustki, więc te stałe koszty muszą windować ceny. Czasami z pewną jednak przesadą, bo za butelkę wody mineralnej, wprawdzie francuskiej, przyszło zapłacić 19 zł. Również cena, bardzo zresztą dobrej, kawy espresso (8 zł, a właściwie prawie 9, o czym za chwilę) wydaje się nieco wygórowana. Do rachunku doliczane jest 10 proc. za obsługę, co jeśli się uważnie przeczyta rachunek, zwalnia z napiwku.
Wystrój, wnętrze, obsługa to są wszystko rzeczy ważne, ale najważniejsze jest jedzenie. Karta dań, nie nadmiernie rozbudowana, zawiera po kilka propozycji w każdym dziale. Oprócz tego właściciel lub kelner informują o daniach dnia, których w karcie nie ma. Zamówiliśmy terrinę – delikatny pasztet z foie gras, czyli przerośniętych wątróbek nadmiernie karmionych kaczek (58 zł). Nie jest to danie dietetyczne, lecz rewelacyjny smak wygasza wyrzuty sumienia. Zwolennikom lżejszej kuchni polecić można trio ravioli (35 zł), niezwykle delikatne i wyrafinowane smakowo maleńkie pierożki z różnym farszem.
Paryska zupa cebulowa (20 zł) nieco rozczarowała. Była smaczna, ale jadaliśmy jeszcze lepsze. Poprawna, lecz bez duszy.
Dania główne sięgnęły szczytów sztuki kulinarnej. Pierś kaczki (69 zł) przygotowana została w świetnym aromatycznym sosie, była miękka i soczysta. Naprawdę lepsza już być nie mogła. To samo z równym przekonaniem można powiedzieć o smażonym okoniu morskim. Ta zbyt rzadko goszcząca na naszych stołach ryba pozbawiona ości, upieczona tak, by podana połówka nie rozpadła się na małe kawałeczki, z dodatkiem pikantnego owocowego sosu i uduszonych w oliwie liści szpinaku, warta była swej kosmicznej ceny (70 zł).
Wózek z serami (ok. 10 rodzajów) zawierał najlepsze gatunki, z których kompetentny kelner tworzył kompozycję odpowiadającą indywidualnym gustom. Jedna porcja serów (58 zł) aż nadto starczy na dwie osoby. Jeśli ktoś będzie miał jeszcze siłę, polecamy suflet czekoladowy (26 zł) z gorzkiej czekolady. Niebo w gębie.
Jest to restauracja droga, ale i tak wychodzi taniej niż wyjazd do Paryża. Należy więc rozejrzeć się za sponsorem, który nas zaprosi.