Jak informuje rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Michał Dziekański, do tej pory przesłuchano sześciu świadków i przekazano sprzęt sędziego (dwa laptopy, iPad i telefon komórkowy) do oceny biegłym.
Przypomnijmy, że sprawa zaczęła się w styczniu, kiedy najpierw portal Kulisy24 (kierowany przez Sylwestra Latkowskiego), a potem „Warszawska Gazeta” (żywiący się skandalami hiperprawicowy tabloid) opisały, jak Wojciech Łączewski, sędzia Sądu Rejonowego dla Warszawy Śródmieścia, buszuje na Twitterze pod fałszywym imieniem i nazwiskiem. Warto tu przypomnieć, że sędzia Łączewski to ten, który skazał m.in. za przekroczenie uprawnień na 3 lata kary bezwzględnego pozbawienia wolności i 10-letni zakaz pełnienia funkcji publicznych byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę Macieja Wąsika. Sędzia miał skontaktować się z innym fałszywym użytkownikiem Twittera, podszywającym się pod dziennikarza Tomasza Lisa, i namawiać go do zmiany taktyki i wspólnej walki z PiS.
Autorzy tekstu w Kulisach24, z którymi skontaktował się fałszywy Lis, początkowo podchodzili do sprawy z dystansem, obawiając się, że ktoś chce ich wkręcić w grę operacyjną służb, które zastawiły pułapkę na nielubianego sędziego. Ale nabrali przekonania, że coś jest na rzeczy, kiedy dostali screeny z dialogu, jaki na ukrytym przed postronnymi koncie twitterowym prowadził rzekomy sędzia z fałszywym Lisem. Rozmówcy z Twittera umówili się na spotkanie, a dziennikarze Kulis24 udali się we wskazane miejsce. Potem oświadczyli, że widzieli tam sędziego Łączewskiego we własnej osobie.
1.
Problem polegał jednak na tym, że sędzia mieszka w pobliżu miejsca rzekomego spotkania.