Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Zakopana

Zabójstwo babci: zbrodnia niedoskonała

Łukasz Rayski / Polityka
Babka miała ładną emeryturę – z górą dwa tysiące. Nie piła, nie paliła i płaciła za czynsz. Ale należało jej się.
Mirosław Gryń/Polityka

Babka zdobyła średnie wykształcenie. Kiedyś nawet pracowała w biurze. Inaczej niż córka Róża z mężem Józefem i synem Michałem. Nie pracowali, pili i dorobili się dużego czynszowego zadłużenia.

Mieszkali na 18 m kw. w jedynym pokoju – ich trójka i dwa psy. A potem jeszcze babka. Najpierw żyła u drugiego syna Róży, Sylwestra. Miał się nią opiekować, bo przepisała na niego mieszkanie. Ale jak miał to zrobić? Póki chodziła, było nieźle. Kuśtykała nogą w bucie ortopedycznym, bo od dawna miała jedną sztywną. Z mózgiem było u niej w miarę, ale po wylewie pomału przestawała chodzić i zaczął się zjazd.

Sylwester, ochroniarz, pracował dniami i nocami, żeby zarobić na remont mieszkania od babci. I zarobił. Żeby ulżyć Sylwestrowi, Róża zabrała babcię do swoich 18 m, oddała jej swoje łóżko i spała odtąd z synem Michałem. Albo Michał rozkładał się na podłodze i wtedy to już naprawdę nie można się było ruszyć. Plus te dwa psy.

Umowa była taka, że Sylwester i Róża podzielą emeryturę babci na pół. Ale pan z opieki społecznej uświadomił ich, że w takim razie stracą zasiłek na męża Róży Józefa, bo stopa im się podniesie. Gdy babcia umrze, stopa opadnie i zasiłek zostanie przywrócony. Józef robił ciągle awantury, że przez babkę nie będą mu wypłacać.

Józef choruje na chorobę Bürgera. Ucinali mu nogę po kawałku, aż obcięli zupełnie i jeździ odtąd po 18 m na wózku, bo boi się chodzić o kulach, że się przewróci. Przeważnie nie wychodzi z mieszkania, Róża też, tyle co na zakupy i wyprowadzić psy.

Niechętnie kogoś do siebie wpuszczają. Drzwi zawsze zamknięte od wewnątrz na klucz, można pukać i pukać. Gdy pani z opieki społecznej poszła na urlop, jej zastępczyni nie wpuścili. Mają brudno i ponuro – jak napisała kuratorka zawodowa w opinii na prośbę sądu – bo przewód elektryczny na suficie się przepalił i jest tylko marne światło boczne. Jak jest prąd. Bywa, że nie zapłacą i jakiś czas nie ma. Tak ich życie przygwoździło. A najbardziej Różę.

Złośliwa od zawsze

Nie kochałam matki. Nigdy. Od dzieciństwa. Nie zapomnę, że kiedy wuj do mnie przyszedł i chciał zgwałcić, wzywałam ją na pomoc, ale nie przyszła – mówi Róża. Potem na weselu kuzyn rzucił ją na łóżko. Broniła się i uciekła. Powiedziała o tym matce, a ona, żeby nikomu ani słowa, bo jak ojciec się dowie, będzie awantura.

Ojciec pracował na kolei. Próbował robić interesy, ale mu nie wychodziły. Róża pamięta, że kiedy było jej własne wesele, przyszedł do ojca komornik. Ale w sumie nie był złym ojcem.

Dzieciństwa Róża też nie miała aż tak złego. Przez parę lat opiekowała się nią matka jej matki, chora na schizofrenię. Nie, Róża nie odziedziczyła choroby. Psychiatrzy sądowi uznali, że jest zdrowa. Normalna, tyle że z nieprawidłową osobowością. Psychopatia albo inne świństwo, psychiatrzy nie napisali co dokładnie. Ale nie choroba.

Po udarze matka zrobiła się – opowiada Róża – bardzo złośliwa. Mówiła do niej: Co mi pan robi? Tłumaczyła jej, że nie jest żadnym panem, tylko jej córką Różą. A ona nic. Ręce matka miała jeszcze dość sprawne, więc wyciągała sobie cewnik, chowała za łóżko, a stamtąd trudno go wyciągnąć przy ich ciasnocie: łóżko w łóżko. Róża prosiła matkę, żeby się nie kręciła na łóżku. Jak do ściany. I żeby leżała na boku. A matka – tylko na plecach, bo na boku jej się nie podobało. I na cztery dni przed tym, co jej zrobiłam – mówi Róża – zafundowała sobie odleżyny.

Starszy syn miał przyjeżdżać i wozić babcię na spacery, ale on nie ma czasu, a młodszy to tyle, co się prześpi, i leci do miasta, albo to ona wie gdzie?

Najgorsze, że babcia mazała się kałem. Róża musiała ciągle prać albo wyrzucać rzeczy, bo zepsuła się pralka automatyczna. Tego się nie da opisać, to trzeba przeżyć.

Z matką zawsze tak było. Gdy Róża była panienką, nie miała własnego biustonosza, tylko przerobiony po matce. Ona kochała tylko syna Waleriana, który umarł na raka wątroby. Kupowała mu nowe rzeczy, a Róża musiała po bracie przerobione donaszać.

Róża przecież widziała, jak ona aż się dławi, kiedy musi wymówić jej imię albo powiedzieć: córko. Kiedyś Róża oznajmiła jej, że tylko dlatego ją toleruje, że jest jej matką. Bo wcześniej ona to samo powiedziała Róży.

Ale długo razem nie musiały mieszkać. Róża poznała chłopaka. Wielka miłość. Kiedy był w wojsku, pisali do siebie listy. Rzuciła zawodówkę po roku nauki, wzięła ślub. Żyli normalnie. Urodzili się synowie – Sylwester i Michał. Zepsuło się przed 10 laty, kiedy mąż stracił pracę. Zaczął chorować, bić żonę, wyzywać od zer i kurw.

Ale trafiła kosa na kamień. Róża była silna. W młodości podnosiła sztangę 50-kilogramową, po dziesięć powtórzeń, bo pragnęła być wioślarką. To też się nie udało. Życiowe farty przechodziły obok Róży bokiem, jak cienie. Ale starała się. Skończyła kurs opiekunek ludzi starych i jeszcze jakiś inny. Przepracowała 20 lat, ciągle w innych miejscach, ostatnio jako konserwatorka powierzchni płaskich w szpitalu. Miejsca zmieniała nie dlatego, że byli z niej niezadowoleni, przeciwnie – była silna i lubiła pracować fizycznie. Ale ciągnęło ją do nowych zajęć. Nie znosiła nudy. Wolontariuszką też była, w fundacji „Pomóż sobie i innym”.

Została jej z młodości siła, więc kiedy mąż rzucał się do niej z rękami, to dostawał, aż miło. Albo kiedy jej w czymś podpadł. W mordę i nie ma sprawy. Synów nie biła. Może czasem, ale lekko. Matki też nie, aż do tamtego dnia.

Kilkadziesiąt kopnięć, połamane żebra, chyba z siedem. Przygniotły lewe płuco. Odma. Brak tchu. Uduszenie. Ślady buta na rękach, nogach i głowie.

Matka miała 68 lat. Wzrost 1,57 m. Ważyła 49 kg.

Tryb latający

Michał wyszedł z mieszkania rodziców po południu i pojechał do znajomego Wiktora. Ma dziecko z jego córką, ale z nią i z synkiem nie mieszka. Nie złożyło się, bywa. Michał jest przystojny – piękna, wyrazista twarz. Wysoki. Wykształcenie podstawowe. Bezrobotny, bez zawodu. Żyje z dnia na dzień. Jego brat Sylwester mówi, że Michał wałęsa się po osiedlu z alkoholikami i on się go wstydzi. Nie wiadomo, za co żyje. Czasem ktoś mu coś postawi, czasem zje i wypije kielicha u rodziców. Mam tryb życia raczej latający – mówi.

U Wiktora, którego Michał lubi z wzajemnością, przebywała Wiktora sympatia. Pokłócili się o coś, Wiktor się zdenerwował i kazał Michałowi się wynieść.

Michał zrobił parę rund tramwajowych, trochę pieszo, trzeba jakoś wypełnić czas, w którym nic konkretnego się nie dzieje. O 15.00 wrócił do domu. Matka siedziała przy telewizorze, ojciec leżał na łóżku, a babcia – na podłodze. Michał nigdy nie widział, żeby tak leżała.

Gdy była jako tako sprawna, zwlekała się z łóżka i szorowała tyłkiem po podłodze, bo chodzić już nie mogła. Było to dla wszystkich w mieszkaniu denerwujące. A potem leżała, patrzyła w sufit i nie mówiła. Ale żeby na podłodze – to nie. Kołdra zakrywała ją do połowy piersi, normalnie – mówi Michał – jak to zwykle kołdra. Nie zwrócił na babcię szczególnej uwagi, tyle tylko, że miała zaczerwienioną twarz. Nie podniósł jej, bo nigdy dotąd tego nie robił, więc dlaczego miałby teraz. Ale zdenerwował się, że ona tak leży, i walnął za to matkę w twarz.

Był babci ukochanym wnuczkiem. Po prostu oczkiem w głowie, choć to starszemu wnukowi Sylwestrowi zapisała mieszkanie. Ale przed wylewem podtykała Michałowi pieniądze z emerytury, fakt.

Po tym jak matka dostała od Michała w twarz, zaczęli się ze sobą szamotać. Chciałem, żeby matka coś zrobiła z babcią, która wciąż leżała na podłodze – mówił w śledztwie Michał. Ale ona siedziała tylko na łóżku babci i jadła zupę z garnka. Nie chciał się dłużej z matką szarpać, więc położył się spać.

Jakieś ruchy

Obudził się ojciec i zapytał, czy jest coś do picia. Coś tam było, więc razem z Michałem dopili. Ojciec zapytał, czy babcia na podłodze tak śpi, a Michał – że chyba tak. Pomyślał, że trzeba by na babcię naciągnąć wyżej kołdrę. Dotknął i poczuł, że jest zimna. Powiedział więc do ojca, że coś jest z nią nie tak. Nie jestem lekarzem, nie znam się na tym, czy ktoś żyje czy nie – mówi Michał.

Miał tego dość. Zabrał klucze, wyszedł z domu i pojechał znów do Wiktora. Obudził go i poszli do sklepu. Kupili dwa wina i cygaro. Wrócili, pili wino i palili to cygaro. Powiedział Wiktorowi, że babcia leży na podłodze i jest zimna, a on na to, że mogą być kłopoty.

Rankiem Józef, mąż Róży, powiedział, że chyba za mocno kopała matkę. Że babka leżała na podłodze u jej nóg, a ona ją szturchała czy też kopała nogami, w każdym razie były jakieś takie ruchy. A Róża, że była trochę pijana i dokładnie nie pamięta, ale skoro Józef mówi, że kopała, to pewnie prawda, bo Józef nie ma nogi i kopać nie miałby czym. I że pójdzie siedzieć, ale musi się najpierw ogarnąć.

Poszła do sąsiadki się pożegnać. Czasem do niej zachodziła na papierosa, kiedy nie mogła już wytrzymać w domu z babką i mężem. Nie spodziewałam się, że mogę zabić – powiedziała. Poprosiła, żeby sąsiadka zadzwoniła do Sylwestra.

Po telefonie syn przyjechał ze swego mieszkania rowerem. Babcia wciąż leżała na podłodze. Róża dotykała kołdry, którą była przykryta, jakby chciała się upewnić, że matka naprawdę nie żyje. Powtarzała: Michał mnie okradł, a matka nie żyje. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Przestraszył się. Zadzwonił na 112, a potem na pogotowie.

Sąsiedzi powiedzieli śledczym, że w tej rodzinie wszystko było w porządku. Nie awanturowali się. Żadnych balang. Róża bardzo miła i dobrze opiekowała się matką.

Zawsze tak mówią. Jakby się bali, że inni członkowie rodziny zarażą się od tego, który zabił, że obudzi się w nich ten sam straszny gen i sąsiedzi też mogą stać się ofiarą. Pielęgniarka i pani z opieki, które przychodziły co jakiś czas do matki, też dobrze o Róży mówią. Opiekowała się ofiarnie. Starsza pani nie była brudna, nie śmierdziała. Pielęgniarka wymieniała cewnik, jeśli był zapchany. Wszystko okej.

Gdybym mogła cofnąć czas – powiedziała psychiatrom sądowym Róża – nigdy bym nie zabrała matki do siebie od starszego syna. Kiedy rano do mieszkania przyszli policjanci, powiedziała: to ja zabiłam matkę. Należało jej się.

PS Sprawa wejdzie wkrótce na wokandę Sądu Okręgowego w Gdańsku.

Polityka 23.2016 (3062) z dnia 31.05.2016; Społeczeństwo; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "Zakopana"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną