Społeczeństwo

Zrozumieć system

„Spotlight” powinien wstrząsnąć Polakami

mat. pr.
Oglądajmy „Spotlight”. Fakt, że otrzymał on Oscara, przywraca wiarę w siłę solidnego dziennikarstwa. Od 8 czerwca film będzie można kupić z POLITYKĄ.
Poniższy tekst został opublikowany w magazynie internetowym „Kultura Liberalna”.
 
Znaczenie nagrodzonego Oscarem obrazu śledztwa w sprawie pedofilii w Kościele nie ogranicza się do realistycznej rekonstrukcji „jak było”. Czy „Spotlight” ma szansę wstrząsnąć również polskimi katolikami, zmieniając ich wrażliwość na całość problemu oraz na poszczególne występki?

Film ten obejrzałem w niedzielne popołudnie w szczelnie wypełnionej sali kinowej. Co więcej, po zakończeniu projekcji rozległy się spontaniczne oklaski – a nie jest to przecież częsta reakcja. Moje wieloletnie doświadczenie księżowskie automatycznie ustawiło mnie z kolei w roli eksperta w oczach przypadkowo spotkanych w kinie znajomych, którzy zadali mi pytania takie jak: „Co o tym sadzisz?”; „Czy skala zjawiska jest porównywalna w Polsce?”; „Czy wraz z pontyfikatem Franciszka coś naprawdę się zmieniło?”. Poza tym sprawy kościelne śledzę również po odejściu z zakonu jezuitów, aczkolwiek Kościół i wiara ciekawią mnie teraz jako zjawisko bardziej kulturowe niż religijne. Sposób radzenia sobie z wewnętrznymi problemami jest oczywiście ważny, ale znacznie istotniejsze jest dla mnie zagadnienie, jak instytucja religijna funkcjonuje w demokratycznej sferze publicznej. Społeczeństwo amerykańskie jest przy tym dość szczególne: z jednej strony ma w swojej konstytucji zapisany rozdział religii od państwa, z drugiej swojej religijności nie ukrywa, a czasem wręcz się afiszuje. Jest to jednak inna obecność niż w Polsce, stąd też porównania są ryzykowne, co nie oznacza, że nie warto ich dokonywać. Trzeba jednak zawsze pamiętać, że lokalny koloryt jest decydujący. Inaczej mówiąc, porównanie raczej podkreśla odmienności, nie wyjaśnia natomiast, dlaczego w innym kraju jest inaczej.

W każdym razie od 1976 do 2005 r. w istocie nie tylko żyłem w strukturach kościelnych, lecz także często bywałem w USA, również w Bostonie. Ukazany w filmie jezuicki uniwersytet Boston College jest mi dobrze znany, a „The Boston Globe”, którego dziennikarze są bohaterami filmu, przez lata był moją codzienną lekturą. Również w czasach, gdy opisywał przedstawione w „Spotlight” śledztwo w sprawie tysięcy przypadków pedofilii, których dopuszczali się bostońscy księża, a które m.in. dzięki wysiłkom dziennikarzy wyszły na jaw na początku XXI w. Zresztą jeden z redaktorów „TBG”, choć nie z sekcji Spotlight, jest moim przyjacielem. To James Carroll, również były ksiądz, autor wielu książek, ale przede wszystkim wnikliwy obserwator tamtejszej sytuacji religijnej [1].

Hart i wstyd

Dla bostońskich katolików seria artykułów na temat pedofilii w ich diecezji oraz podanie się kardynała Bernarda Lawa, arcybiskupa Bostonu, do dymisji były prawdziwym szokiem, z którego właściwie do dzisiaj się nie pozbierali. Jednak najbardziej zdumiewającą sprawą jest fakt, że sam hierarcha do końca zdawał się nie rozumieć, dlaczego stał się obiektem krytyki i na czym polegała jego wina. Nie zrozumiał tego i Jan Paweł II, który w dowód uznania dla „hartu” wykazanego w czasie „medialnej nagonki” przeniósł go na zaszczytne stanowisko archiprezbitera bazyliki Santa Maria Maggiore w Rzymie, na którym pozostawał aż do przejścia na emeryturę w listopadzie 2011 r. W kategoriach prawnych „hart” został określony przez prokuratora prowadzącego sprawę księży molestujących nieletnich jako „instytucjonalne zaniedbania we właściwym podjęciu problemu i w ten sposób [Law] podejmował wybory, które umożliwiły trwanie przestępstwa”. Watykan inaczej określał postawę Bernarda Law, czyniąc go członkiem większości swoich kongregacji i pozwalając pozostać jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Watykanie za pontyfikatu tak Jana Pawła II, jak i Benedykta XVI.

Piszę o tym, by podkreślić wyjątkowość dokonań redakcji „The Boston Globe”. Można było żyć przez lata w Bostonie i nie być świadomym zdarzeń, o których opowiada film. A może raczej trzeba powiedzieć, że katolicy w ogóle nie zdawali sobie sprawy z wagi problemu pedofilii w swoim Kościele. Zwłaszcza, jeśli było się – tak jak ja – przez lata częścią sytemu. Wielu było bowiem bostońskich jezuitów, świeckich zatrudnionych w kościelnych instytucjach oraz innych, zwykłych katolików, również tych sportretowanych w „Spotlight”, dla których sprawa przestępstw kilkudziesięciu księży była i pozostała czymś niewyobrażalnym. Bardzo możliwe, że tak właśnie sądziły również ofiary, które nie wierzyły, że sprawców ich życiowych tragedii może spotkać kara. Mówiąc krótko, wynik dziennikarskiego śledztwa i sposób przedstawienia całej sprawy naprawdę wstrząsnął fundamentami Kościoła katolickiego, zresztą nie tylko w Bostonie, lecz także w całych Stanach Zjednoczonych, a później również w innych krajach. Przede wszystkim w Irlandii, Niemczech, Holandii i Belgii. Niestety – nie w Polsce. Być może ten film to zmieni. Przede wszystkim dlatego, że dostarcza języka, którym można o tych trudnych sprawach mówić. Słowem kluczowym jest „tuszowanie”, kolokwialnie zwane „zamiataniem pod dywan”. Wiadomo, pedofilia dotyka nie tylko księży katolickich, ale żadna grupa nie jest (może należy powiedzieć: nie była?) tak skutecznie chroniona, jak właśnie oni.

Katolicy niepokorni

Piszę o filmie późno, ale jednocześnie w doskonałym momencie, kiedy za sprawą Oscara siła oddziaływania „Spotlight” jeszcze się zwiększy. Kiedy właściwie wszystkie portale internetowe, dzienniki i tygodniki zdołały już go zrecenzować, pozwolę sobie więc na głos odmienny. „Spotlight” nie jest bowiem dla mnie tylko mistrzowskim ukazaniem równie mistrzowskiego dziennikarstwa śledczego. Najbardziej porażającym wymiarem tego obrazu jest opór społeczeństwa katolickiego przed przyjęciem prawdy o własnej instytucji. Wszyscy prowadzący śledztwo dziennikarze to tamtejsi katolicy. Każde z nich ma swoją własną trudną sprawę, która bynajmniej nie ułatwia im pracy. Michael Rezendes (Mark Ruffalo), z pochodzenia Portugalczyk, jest bardzo mocno związany z Kościołem i boleśnie przeżywa kompromitujące aspekty działania tej instytucji. Z kolei Sacha Pfeiffer (Rachel McAdams), niezwykle skuteczna w rozmowach z ofiarami i sprawcami, jednocześnie pragnie oszczędzić bolesnych rewelacji swej pobożnej babci. Wyjątek stanowi nowo przybyły redaktor – Marty Baron (Liev Schreiber) – który jest Żydem. Brak uwikłań w lokalne układy również jednak tej pracy nie ułatwia, gdyż i na niego wywierana jest presja, by zaprzestać śledztwa – i to ze strony samego kardynała Law.

Tak więc główny problem dotyczy tzw. dobrych katolików pracujących na rzecz całej społeczności, doceniających wagę religii w kształtowaniu społecznie istotnych wartości. Ale film mówi również o systemie prawnym pozostającym na usługach Kościoła i wywierającym na ofiary nacisk, by godziły się na utajone kompromisy. Sami sprawcy natomiast, choć w „Spotlight” najmniej widoczni, wydają się zupełnie pozbawieni świadomości, jak obrzydliwe są ich postępki. Nie chodzi tu więc tylko o głównego oskarżonego kardynała Bernarda Law i podległych mu księży. Kardynał był tylko zwieńczeniem precyzyjnie działającego systemu, w skład którego wchodzili konkretni ludzie: sędziowie, adwokaci, policjanci, dziennikarze.

Dlaczego w Polsce jest inaczej?

Kilka lat temu napisałem, razem z pracującym w Polsce dziennikarzem holenderskim Ekke Overbeekiem, esej „Dlaczego Kościół w Holandii jest inny?”. Współautor nie był przypadkowy. Jest on bowiem autorem ważnej książki „Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią”. Obaj doszliśmy do wniosku, że odmienność polskiego katolicyzmu ma wiele źródeł, ale chyba najważniejszym jest dość powszechna akceptacja hipokryzji, zachowań dwuznacznych i, co tu dużo mówić, obłudnych. Na tym właśnie polega polska specyfika, którą łączyłbym z dominacją jednego wyznania, nieposiadającego równorzędnych partnerów w innych religiach czy innych wyznaniach chrześcijańskich. Dlatego Kościół katolicki chętnie się wypowiada w imieniu całej religii, a krytykę jego instytucjonalnych nadużyć traktuje jako atak na samego Boga. Stąd właśnie jest nam o wiele trudniej niż innym. Nawet te nieliczne ofiary, które zdecydowały się zeznawać, musiały zmierzyć się ze społecznym potępieniem, niechęcią i po prostu wrogością. Stąd trafniejszym tytułem byłoby chyba zdanie umieszczone na samej górze okładki książki Overbeeka: „O czym Polska woli milczeć”.

Nie wiem, czy to jest właściwe miejsce, by wtrącić wątek autobiograficzny, który pominąłem nawet w mojej ostatniej książce „Polak katolik?”, choć sporo tam o dzieciństwie pisałem. Chodzi mi o doświadczenia chłopaka, dziecka właściwie, na początku lat 60. w małym polskim miasteczku. Było to molestowanie przez lokalnego księdza, który cieszył się powszechnym szacunkiem. Nie byłem jego jedyną ofiarą. Stawali się nimi wszyscy ministranci. Jedni odchodzili z Kościoła, inni pozostawali. Ja najpierw odszedłem, potem wróciłem i pozostałem na wiele lat. Przed dziesięciu laty znowu odszedłem – już na dobre. Nigdy nie spotkałem dziennikarki podobnej do Sachy Pfeiffer, która by mnie zapytała: „Staszku, jak to było?”. I czy to był ten właśnie ks. J.M., przenoszony z parafii na parafię z powodu, o którym wszyscy wiedzieli, ale nikt nigdy nie mówił.

Albo w szkole średniej – inny ksiądz, katecheta S.S., powszechnie szanowany, otoczony nawet nimbem męczennika, bo jego życie związane było z losami kardynała Stefana Wyszyńskiego. On również został przeniesiony daleko od wcześniejszej parafii. Po artykule w „Nie”, w którym dokładnie opisano jego praktyki molestowania ministrantów, popełnił samobójstwo. Wielokrotnie próbowałem o tych doświadczeniach rozmawiać, również po wstąpieniu do zakonu jezuitów. Nikt, dosłownie nikt, nie był nimi zainteresowany. Więc o nich „zapomniałem”. Choć czasem sobie o nich przypominam, jak choćby przy okazji seansu filmu „Spotlight”. Nie wiem, na ile mój przypadek jest typowy czy odosobniony. Nie znam żadnych badań na ten temat i wiem, że Kościół katolicki jest im niechętny. Może jednak warto takie badania podjąć, choćby po to, by się przekonać, że polski Kościół również nie jest wolny od grzechów.

***

Moi oprawcy już nie żyją i pewnie dlatego o nich napisałem. Ale ja już jestem człowiekiem leciwym (w tym roku kończę 60 lat). Uznałem jednak, że trzeba wspomnieć o tym fakcie, bo trzeba dać imię konkretnym przestępstwom. Tak jak zrobili to dziennikarze z „The Boston Globe”. Być może trzeba też dać imiona ich ofiarom, które żyją i być może, podobnie jak te z filmu „Spotlight”, nie bardzo sobie radzą z życiem. Im Kościół winien jest zadośćuczynienie, konkretną pomoc, nie tylko zwykłe „przepraszam”. Może ma rację recenzentka „Krytyki Politycznej” Agata Diduszko-Zyglewska, która chciałaby wysłać wszystkich gimnazjalistów na seans tego filmu. Mnie natomiast wydaje się, że „Spotlight” powinni zobaczyć przede wszystkim polscy biskupi i księża, zwłaszcza ci, którzy włożyli szczególnie wiele energii w tuszowanie przestępstw pedofilskich w swoich diecezjach.

Co dalej?

W ostatnich dniach przez niektóre media przetoczyła się lawina komentarzy o domniemanej nowej instrukcji watykańskiej na temat księży pedofilii. Jak wiadomo, Franciszek „ostro zabrał się za pedofilów w Kościele” i „bardzo współczuje ofiarom”. Jak wiadomo, głównym odpowiedzialnym za te sprawy w polskim Kościele katolickim jest jezuita Adam Żak. Trudno się więc dziwić, że portal polskich jezuitów deon.pl poinformował, powołując się właśnie na niego: „Nie ma żadnej nowej instrukcji dla księży”. Co ciekawe, o. Żak powołał się na „Spotlight” jako przykład solidnego dziennikarstwa i ważny punkt odniesienia dla sposobu, w jaki powinno się o sprawie pedofilii w Kościele dyskutować: „Koordynator Episkopatu Polski ds. ochrony dzieci i młodzieży podkreśla, że z jednego zdania wyrwanego z kontekstu nie można konkludować, iż jest to jakaś zmiana polityki Watykanu. W jego ocenie, takie przedstawienie sprawy to nadużycie, a autor artykułu zamiast powtarzać za «Guardian» niesprawdzone informacje, mógłby obejrzeć «Spotlight» i zobaczyć, na czym polega rzetelne dziennikarstwo”. Przynajmniej tyle, bo o konkretnych poczynaniach polskiego Kościoła nie jest zbyt głośno. Na razie możemy się przyglądać, jak sytuacja zmienia się gdzie indziej. Daleko za oceanem, ale zawsze. Lubimy wszak Amerykę.

Oglądajmy zatem „Spotlight”. Fakt, że otrzymał on Oscara za najlepszy film 2016 roku, przywraca wiarę w siłę solidnego dziennikarstwa zaangażowanego społecznie oraz umacnia nadzieję, że jego przesłanie dotrze do papieża Franciszka. Odbierając statuetkę, producent Michael Sugar powiedział: „Udało się przekazać głos osobom, które ocalały, aby opowiedzieć o tym, co przeżyły. Mam nadzieję, że ten głos zamieni się w chór, który dotrze aż do Watykanu. Papieżu Franciszku, czas chronić dzieci i chronić wiarę”. Warto nadmienić, że sam papież niedawno, w drodze do Meksyku, wypowiedział się jednoznacznie na temat tuszowania pedofilii w Kościele. Niestety polski Kościół zdaje się nie słyszeć tego, co mówi Franciszek.

Przypis:

[1] Na stronach „The Boston Globe” można zapoznać się z tekstem, który dokładnie przedstawia historię ukazaną w filmie.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną