Juliusz Ćwieluch: – Nazwijmy tę rozmowę spowiedzią klawisza.
Marek Gajos: – To może być trudne, bo ja rzadko chodzę do kościoła. Nie mam nawyku spowiadania się.
Rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar zadeklarował właśnie, że każdemu skazanemu należą się 4 m przestrzeni. Czy to dobrze?
Jako idea tak. Ale czas nie jest najlepszy. Po 5 grudnia 2016 r. do polskich więzień powinno trafić 6 tys. ludzi odbywających kary na terenie Unii Europejskiej. Ilu z nich zgodzi się tu przyjechać, nie wiemy, ale jeśli nawet tylko połowa, to zagrożone będą obowiązujące dziś 3 m na skazanego.
Ostatni duży bunt w więzieniu był chyba u pana, będą następne?
Przeżyłem trzy duże bunty. Za każdym razem zaczynało się tak samo. Jak w kryminale nagle robi się cisza i spokój, to znaczy, że szykuje się coś grubszego. Było też kilka mniejszych. Może tamte były nawet groźniejsze. Duży bunt jest zaplanowany, ktoś go koordynuje. Są jakieś postulaty. Te mniejsze są spontaniczne, idą na emocji. Szybko eskalują. Na szczęście w żadnym buncie, który przeżyłem, nikt nie zginął. Jakby mnie pan spytał, z czego jestem dumny jako klawisz, tobym powiedział, że właśnie z tego.
Dziennikarzy zawsze bardziej interesuje to, z czego ktoś nie jest dumny.
Na pewno nie jestem dumny z tego, że uczestniczyłem w internowaniu więźniów politycznych. Dla mnie to czarna karta polskiego więziennictwa. I nie ma znaczenia, że ci ludzie się na mnie osobiście nie żalili. Że z jednym z nich się zaprzyjaźniłem. Wstyd mi za to, że byłem częścią tego systemu. Nie, żebym był jakimś świętym. Chodzi mi o to, że mieszanie polityki i więziennictwa nigdy nie wychodzi na zdrowie.
Wolałbym jakieś świeższe grzechy.