Lokalizacja hostelu interwencyjnego prowadzonego przez Stowarzyszenie Lambda Warszawa trzymana jest w tajemnicy. Trafiają tu osoby, które ze względu na swoją orientację bądź tożsamość płciową doznają przemocy fizycznej czy psychicznej w swoim środowisku. Gabriela jest tu od maja. Wcześniej przez blisko trzy miesiące tułała się po domach dalszej rodziny i znajomych, ale dłużej już tak się nie dało. Z rodzinnego domu wygoniły ją wyzwiska rodziców i przemoc ze strony brata.
– Od dzieciństwa czułam, że coś jest ze mną nie tak, ale nie umiałam tego nazwać. Byłam chłopcem, a chciałam wyglądać jak dziewczynka, marzyłam o sukienkach i nie lubiłam patrzeć na siebie w lustrze – wspomina. – Otoczenie upycha nas w pudełka z męskością i kobiecością. Ciężko z nich wyjść, bo powstrzymuje nas lęk przed odrzuceniem. A jednocześnie nie sposób w nich tkwić, bo to sprawia cierpienie. W końcu sobie to powiedziałam: jestem trans i muszę coś z tym zrobić.
Pierwszy prezent
Była już pełnoletnia, gdy zaczęła terapię hormonalną. Porozmawiała z rodzicami. Mama była zdziwiona i zmartwiona. Tata niby neutralny, dopóki się nie napił. Pijany wyzywał od „ciot” i „pedałów”. Brat, gdy był trzeźwy, niby wspierał, ale trzeźwy bywał rzadko. Po pijanemu wpadał w ataki furii. Wylądowała w szpitalu psychiatrycznym ze zdiagnozowaną depresją i myślami samobójczymi. Potem mieszkała u wujka, ale on chciał pieniądze za wynajęcie pokoju. Niby miała obiecaną pracę sekretarki, ale już pierwszego dnia, gdy okazało się, że kobiecy wygląd nijak nie zgadza się z dokumentami, wiadomo było, że nic z tego nie wyjdzie.