Piotr Pytlakowski
12 lipca 2016
Walka z wiatrakami w gminie Bedlno
Kto sieje wiatr
W gminie Bedlno według miejscowej władzy w okolicy wieje wystarczająco mocno. Według opozycji zbyt słabo. Chodzi o wiatraki.
W wioskach i przysiółkach pojawili się buntownicy. – To walka polityczna – mówi radna rządzącej w gminie opcji. Pierwsza ogłosiła protest 70-letnia pani Stasia, emerytowana pracownica pocztowa, mieszkanka wsi Antoniew. Dwa lata temu sąsiad z Antoniewa pochwalił się, że na jego polu stanie maszt z wielkim wiatrakiem. Za wydzierżawiony kawałek działki będzie kasował co miesiąc chyba ze 2,5 tys. zł. Szczęście go rozpierało. Pani Stasia poszła do gminy, ale tam żadnej informacji na temat wiatraka u sąsiada nie było.
W wioskach i przysiółkach pojawili się buntownicy. – To walka polityczna – mówi radna rządzącej w gminie opcji. Pierwsza ogłosiła protest 70-letnia pani Stasia, emerytowana pracownica pocztowa, mieszkanka wsi Antoniew. Dwa lata temu sąsiad z Antoniewa pochwalił się, że na jego polu stanie maszt z wielkim wiatrakiem. Za wydzierżawiony kawałek działki będzie kasował co miesiąc chyba ze 2,5 tys. zł. Szczęście go rozpierało. Pani Stasia poszła do gminy, ale tam żadnej informacji na temat wiatraka u sąsiada nie było. Cisza, spokój, nikt nic nie wie. Pani Stasia już sporo w życiu widziała i dlatego intuicyjnie wyczuwa, że kiedy wszyscy gwałtownie zaprzeczają, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Poprosiła krewnych z miasta, aby dowiedzieli się w internecie, czy te elektrownie wiatrowe poprawiają ludziom poziom życia czy przeciwnie. Wkrótce dostała rodzinny raport. Nie poprawił jej humoru. Jedyny plus to ekologia, czyli odnawialna energia. A poza tym same minusy. Emisja szkodliwego hałasu oraz podobnie szkodliwych infradźwięków i efektów stroboskopowych. Straty dla krajobrazu i zagrożenie dla ptaków. Średnio ceny działek wokół wiatraków spadają o połowę. No i ekonomiczna nieopłacalność tego biznesu, bo cena wytwarzanej energii jest znacznie wyższa od produkcji tradycyjnej i uzależniona od siły wiatru, a ten w gminie Bedlno pod Kutnem nijak się ma do wiatrów nadmorskich. Jedyne, co się inwestorom opłaca, dowiedziała się pani Stasia, to dotacje unijne sięgające trzech czwartych kosztów. Po tym wszystkim pomyślała, że boi się wiatraka w pobliżu swojego domu. Dlatego postanowiła zaprotestować. Władze gminne nie spieszyły się, aby poinformować mieszkańców, że planowana jest wiatrakowa inwestycja. Ale tajemnicy nie dało się utrzymać, bo inwestor, firma z Warszawy z kapitałem izraelskim, już przymierzał się do lokalizacji i negocjował z rolnikami warunki dzierżawy działek. Po gminie rozeszła się wieść, że działki wybierane są wedle klucza. Kto popiera wójta, ten dostanie wiatrak, a to czysty zysk. Wśród wybrańców byli też członkowie rodzin gminnej władzy i radni z rządzącej opcji, w większości podobnie jak wójt członkowie PSL. Mówiono o ponad 40 turbinach, z których prąd trafi do specjalnie zbudowanej stacji elektroenergetycznej. Jak na Bedlno planowana farma wiatrowa zapowiadała się imponująco. Władza jasna, lud ciemny Nadal oficjalnie nie potwierdzano planów, ale już się rozeszło – gmina robi biznes, który sprawi, że w Bedlnie już nic nie będzie takie jak dawniej. W poszczególnych wsiach zawiązały się lokalne grupy oporu. Przeciwnicy wiatraków skrzykiwali się spontanicznie. Nawet nie znali się nawzajem. Niezależnie od siebie poszczególne grupy zaczęły zbierać podpisy pod protestami. Pan Andrzej, mechanik samochodowy, zbierał w swojej wsi. Pani Jolanta, właścicielka kurników, w swojej. Dopiero z artykułu w tygodniku „Nowy Łowiczanin” dowiedzieli się, że w czterech sołectwach, w których miały stanąć wiatraki, protesty podpisało prawie 350 osób. Nie tylko rolnicy, ale też lekarze, pielęgniarki, ksiądz, kilka zakonnic i nauczycielki z miejscowych szkół. Mieszkańcy pisali: „Nasz sprzeciw wynika z przekonania o negatywnym i wielokierunkowym oddziaływaniu turbin na zdrowie ludzi i środowisko naturalne. (…) Umiejscowienie elektrowni wiatrowych w pobliżu wsi niesie katastrofalne skutki dla jej przyszłości, ponieważ nikt nie chce mieszkać w okolicy, gdzie są elektrownie. Spowoduje to również bardzo znaczny spadek wartości wszystkich nieruchomości w okolicy”. Spodziewano się, że przy takiej skali społecznego niepokoju władza gminna zorganizuje akcję edukacyjną, ściągnie ekspertów, którzy wyjaśnią wątpliwości i być może rozwieją obawy. Ale odpowiedzią była cisza. Odbiór protestów odnotowano, pieczątki przystawiono i na tym skończyła się aktywność urzędowa. Do mieszkańców docierały strzępy informacji. A to, że na nauczycieli, którzy podpisali protest, stosowane są naciski, żeby wycofali podpisy, bo o pracę nie jest łatwo. A to, że urzędniczka gminna wmawia ludziom, że bez wiatraków w ogóle ustaną dostawy prądu. A to, że wójt naśmiewa się z protestów, głosząc, że dla ludzi bardziej szkodliwy jest telefon komórkowy niż wiatrak, a ci, którzy twierdzą inaczej, to zwykła ciemnota. – Może i jesteśmy ciemni – zastanawia się pan Andrzej, mechanik samochodowy – ale od tego mamy tutaj władzę, aby nas oświeciła. Władza oświecać nikogo nie zamierzała, co spowodowało, że sprawy wzięła w swoje ręce pani Stasia. Napisała do gminy żądanie, aby powołano biegłego, który obiektywnie oceni zagrożenia z powodu wiatraków. Odpowiedziano jej, że i owszem, ale za honorarium biegłego ona będzie musiała zapłacić. – Z czego? – pytała pani Stasia. – Przecież to wójt odpowiada za zdrowie mieszkańców i w jego interesie jest powołanie biegłego. Zaczęła pisać skargi do dyrektora regionalnego ochrony środowiska, do starostwa, do posłów i samego prezesa PiS. Jedyną odpowiedź dostała od partii rządzącej. Poinformowano, że skargę przekazano do posłanki z sejmowej komisji ochrony środowiska. Nic z tego zresztą nie wynikło, bo posłanka z właściwej komisji też nabrała wody w usta. Napisała więc oficjalną skargę na wójta gminy Bedlno. Takie pismo nie mogło pozostać bez odpowiedzi. Podczas czerwcowej sesji Rady Gminy Bedlno jako jeden z ostatnich punktów porządku obrad wpisano skargę emerytki. Ale nie wyszczególniono, czego skarga dotyczy. Gdyby nie sama zainteresowana, zapewne poza radnymi pies z kulawą nogą nie pofatygowałby się na gminne obrady. Pani Stasia sama powiadomiła ludzi, że będzie o wiatrakach. To ludność ożywiło. Do urzędu gminnego ściągnęły lokalne grupy oporu. Kiedy sesja gminna doszła do punktu „Skarga pani Stasi”, poinformowano, że w zasadzie skarga jest bezzasadna, bo jej wieś Antoniew wykreślono z planów lokalizacji wiatraków, w związku z czym pani Stasia przestała być stroną. Modlitwa za wójta – No proszę, starsza pani dopięła swego, nie ma już sprawy, idziemy do domu – ucieszył się jeden z radnych. Ale grupy oporu groźnie zamruczały, sprawa nadal jest. Pani Stasia też nie zamierzała kończyć protestu. Szykowała się do wystąpienia z uzasadnieniem swojej skargi, ale najpierw głos zabrała sekretarz UG. Oświadczyła, że pani Stasia przyszła do niej i wyznała, że skarżyła się niesłusznie i wyraziła z tego powodu głęboką skruchę oraz wycofała skargę. – Pani Stasia obiecała też, że jako osoba głęboko wierząca złoży ofiarę modlitewną za skrzywdzone osoby, a głównie za pana wójta – zakończyła sekretarz. Pani Stasi ze zdenerwowania załamał się głos. – No jak to, przecież było zupełnie inaczej – wyszeptała. – To pani sekretarz do mnie przyjechała, aby mnie przekonać do wycofania skargi. Ale mnie nie przekonała. Ktoś zapytał, czy w gminie mają wycofanie skargi na piśmie. Nie, przyznała pani sekretarz. Przez salę przeszedł szum, zapachniało kompromitacją urzędniczki. Szybko zareagował przewodniczący Rady Gminnej i zarządził głosowanie nad skargą pani Stasi,
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.