Rozchwiane matki
Depresja po porodzie: dlaczego rodzące zostają z nią same
Najpierw jest baby blues, naturalna reakcja organizmu regenerującego się po stresie porodu. Pojawia się około czwartego dnia po rozwiązaniu, gdy gwałtownie spada w krwi poziom hormonów. Jeśli nie mija z końcem połogu, a wręcz się rozwija, wzbogacając o kolejne objawy, mamy do czynienia z depresją poporodową.
Depresję trudno upchnąć w statystykach. Potrafi zasygnalizować obecność już w ciąży, maskując się niepokojem, bezsennością i rozdrażnieniem przed rozwiązaniem, euforią po porodzie, by wrócić – nie w ciągu pierwszych sześciu połogowych tygodni, tylko dużo później. Według szacunków amerykańskiego Murdoch Children Research Institute newralgicznym okresem dla matki są aż cztery lata po pojawieniu się pierwszego dziecka. Wśród momentów szczególnie krytycznych są: pierwszy tydzień po porodzie, okres po zakończeniu trzeciego miesiąca życia dziecka, moment powrotu do pracy, czas po odstawieniu dziecka od piersi, wreszcie – kolejna ciąża i kolejne narodziny.
Światowa Organizacja Zdrowia podaje, że macierzyński mrok dopada 12–30 proc. kobiet, a groźna psychoza – jedną na 500 (choć są specjaliści, jak brytyjski psychoanalityk Richard Lucas, którzy twierdzą, że stanów psychotycznych doświadczają nawet dwie, trzy świeże matki na sto). Biorąc pod uwagę te szacunki, w Polsce depresja może dotyczyć nawet 100 tys. kobiet rocznie. I nie tylko ich, bo choroba ta, jak na społeczną zarazę przystało, atakuje także relacje. Najmocniej, najboleśniej: związek matki z dzieckiem.
Cierpienie w milczeniu
Doświadczony specjalista potrafi wychwycić pierwsze symptomy depresji, zanim uderzy ona z pełną siłą. W Polsce jednak nie ma na to szans. Kobieta w ciąży idzie do lekarza, na ogół prywatnego (jesteśmy w czołówce Europy, jeśli chodzi o prywatną opiekę ginekologiczną, korzysta z niej blisko 44 proc.