Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Rodzinna opowieść

Rodzinna zbrodnia z Archiwum X

Jurek pochował brata z Ojcem. Pod płytą, którą wcześniej ufundował i częściowo wykonał. Jurek pochował brata z Ojcem. Pod płytą, którą wcześniej ufundował i częściowo wykonał. Rene Mansi / Getty Images
Przez 23 lata dwaj bracia ukrywali zbrodnię. Przez kolejne dziesięć zmieniali zdanie, kto był ofiarą, kto katem.
Wieś uznała, że skoro Kamil odebrał sobie życie, musiał czuć się winny. A skoro matka go w porę nie odcięła, musiało jej nie zależeć. Jak to morderczyni.udra/Smarterpix/PantherMedia Wieś uznała, że skoro Kamil odebrał sobie życie, musiał czuć się winny. A skoro matka go w porę nie odcięła, musiało jej nie zależeć. Jak to morderczyni.

Spotkanie w 2006 r., 23 lata po zbrodni, tydzień po odkopaniu ofiary przez Archiwum X. Kamil miał wtedy 32 lata. W chwili zbrodni – 9.

Siedział w sieni. W gumowcach, spranym podkoszulku, dresach z lampasem. Obierał kartofle. – W czyim imieniu przychodzi? – zapytał. – Prywatnie? Z sądu? Co chce wiedzieć?

O Mamusi opowiadał długo. O ojcu rzucił kilka zdań: Skurwysyn to był i łajdak. Męczył Mamusię i mnie z bratem. Dziadka powiesił za nogi w stodole. Babcia wezwała policję. Zabrali go, wsadzili za znęcanie. Wrócił, skamlał przy płocie, żebyśmy go wpuścili. Obaj z bratem ubłagaliśmy Mamusię, żeby dała mu szansę.

Zrobiła to dla nich, żeby on, Kamil, i jego starszy brat Jurek mieli ojca. Szybko nauczyli się spać ze skafandrami i gumiakami pod poduszką. Przydawało się, kiedy Mamusia kazała uciekać w pole. Przyczajeni w zagonach słuchali, jak krzyczy, a potem półnaga kryje się w kurniku albo stodole. Nigdy nie biegła w ich stronę. Nigdy nie zdradziła, że wie, gdzie są.

Wołała ich dopiero, kiedy ojciec wsiadał na ogiera i pędził przed siebie. Dawała herbatę z neospazminą, ale i bez tego już byli spokojni. Wiedzieli, że jak zawsze wróci po kilku dniach. Pijany i agresywny albo trzeźwiejący i spokojny. To drugie głównie przed pogrzebem: kiedy w gospodarstwie nie było zajęcia, dorabiał jako grabarz. Dźwigał trumny, ubierał zwłoki. Modlili się, żeby tych pogrzebów było jak najwięcej.

– Czego nie rozumie? A gdzie przed 30 laty mogła pójść? Do pierwszego sekretarza PZPR? – pytał, sypiąc trzy łyżki kawy do szklanki. U nas, na Pniokach, nie było telefonu. Najbliższy u sołtysa, czasem dzwoniliśmy na milicję do Zamościa, ale przyjeżdżali niechętnie. Drogi nie mielim.

Dlatego w nocy z 11 na 12 września 1983 r.

Polityka 32.2016 (3071) z dnia 02.08.2016; Społeczeństwo; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "Rodzinna opowieść"
Reklama