Na zdjęciu obok artykułu na syryjskim portalu internetowym w czarnym podkoszulku siedzi na tle białej ściany. W ręku trzyma gazetę, rządowy dziennik „Tishreen” z 27 lipca tego roku, zawiadamiający na pierwszej stronie o przyjęciu przez prezydenta Asada delegacji z Grecji.
Syryjski portal w artykule stwierdza, że oto na zdjęciu jest 54-letni polski obywatel, mieszkaniec Wrocławia, przebywający właśnie w rządowym więzieniu, aresztowany przez armię w pobliżu Homs podczas starć z rebeliantami i oskarżony o terroryzm, za który w Syrii grozi kara śmierci. Najwyraźniej jednak został porzucony przez swój kraj, bo od lutego 2016 r., kiedy to wszystko się stało, nic nie wskazuje, aby ktokolwiek się nim interesował.
Kanały łączności internetowej, szybsze od tych dyplomatycznych, błyskawicznie jednak nadrobiły sprawę i za pomocą tweetów, postów oraz komentarzy dostarczyły informację o rodaku do jego rodzinnego miasta. Nawet podobny do siebie, stwierdzali internauci. Tylko zarost trochę dłuższy, a twarz jakby młodsza, dodawali inni, ale bez przekonania. Bo przecież znali go głównie z tembru głosu.
•
Tego denerwującego głosu, który burzył ich spokój, bo wtryniał się bezczelnie w lenistwo poranka, nerwowość środka dnia, wieczorny odpoczynek, właściwie w każdy moment i o każdej godzinie.
Zakupy, kawiarnie, ciuchy mało używane, pożyczki pozabankowe, naturalne modne lody, po prostu toczy się życie, a tu nagle memento mori – wjeżdża on swoim złotym nissanem ze świetlistym krzyżem i całe to dość miłe życie rozwala zapowiedzią zbliżającej się katastrofy.
Ten terroryzm uprawiał przez głośniki umieszczone na dachu – zapętlona empetrójka trzeszczała o apokalipsie i karze za grzechy, wzywała do nawrócenia na Jezusa Chrystusa na dużych wrocławskich ulicach i małych uliczkach osiedlowych.