Społeczeństwo

Modulować i nie siadać

Jak windykatorzy odzyskują długi

Windykują młodzi. Łasi na pieniądze, służbowy telefon i pozór ważności przejawiający się noszeniem skórzanego neseserka. Windykują młodzi. Łasi na pieniądze, służbowy telefon i pozór ważności przejawiający się noszeniem skórzanego neseserka. Contributor
Jak windykatorzy odzyskują długi. A przynajmniej, jak próbują.
Wszyscy informatorzy z branży windykacyjnej twierdzą, że najlepszą obroną przed windykatorami jest milczenie.Mirosław Gryń/Polityka Wszyscy informatorzy z branży windykacyjnej twierdzą, że najlepszą obroną przed windykatorami jest milczenie.

Artykuł w wersji audio

Za pomocą tabelki programu Excel J. namierza obiekt. Dzień dobry – mówi do służbowej komórki, z której dzwoni do Obiektu. Po drugiej stronie Obiekt zapewne krząta się po kuchni w przetartych dresach. Parzy herbatę, chodzi po mieszkaniu, ale musi to robić w konspiracyjnej ciszy, takiej, której nie dosłyszy Menda stojąca ewentualnie po drugiej stronie drzwi wejściowych. Obiekt już to wie. Jednak tym razem Menda, czyli J., siedzi w centrali szacownej firmy o nazwie kojarzącej się z łaciną i wybiera połączenie ze służbowej komórki. Obiekt nieuważnie odbiera jego telefon – z numeru zastrzeżonego. Czy pan ten a ten, zamieszkały w Szczecinie, przy ulicy takiej i takiej? – pyta J. Następuje krótka, choć krępująca cisza. Jeśli Obiekt potwierdzi swoje dane osobowe, J. będzie go miał jak na widelcu. Proszę się nie martwić – zapewni przez telefon – jest pan w dobrych rękach.

Firmy windykacyjne w Polsce przybierają nazwy wyjęte wprost ze słownika łaciny lub podręczników prawa rzymskiego. Oficjalnie zajmują się skupowaniem finansowych zobowiązań i pozyskiwaniem danych osobowych. A przede wszystkim tzw. komunikacją. Ta ostatnia dzieli się na telefony (częste, ponawiane, uciążliwe), listy tradycyjne (odchodzące do lamusa, ale ciągle obecne), listy elektroniczne (coraz bardziej popularne) oraz kontakt osobisty (w ostateczności).

W trakcie komunikacji pracownicy firm windykacyjnych, którzy nigdy nie powiedzą o sobie „windykatorzy”, a raczej „doradcy”, „konsultanci”, „pracownicy obsługi klienta”, mają za zadanie poinformować dłużnika o wysokości zaciągniętego zobowiązania oraz czasie, który upłynął od ostatniej niespłaconej raty. Za odzyskanie wierzytelności banku czy parabanku ich firmy mają prowizję, od kilku do kilkunastu procent, lub wykupują dług za ułamek wartości, zarabiając, jeśli pieniądze uda się odzyskać. – Na windykacji zarabia też sam pracownik, któremu uda się ściągnąć dług. Najczęściej dostaje premię albo też rodzaj prowizji od wykonania zadania – tłumaczy Michał, windykator w dużej firmie z Torunia. On sam pracuje w dziale będącym integralną częścią spółki handlującej stalą. Podkreśla: działy windykacji nie pracują tak jak zewnętrzne firmy windykacyjne. – Różnica polega na tym, że jeśli klient nie zapłacił nam za towar, to chcemy, żeby oddał pieniądze, ale też musimy uważać, żeby go nie spłoszyć – mówi. – Obecnie mamy kilkanaście tysięcy takich zalegających. Nie chcemy ich stracić jako klientów.

Metoda kija i marchewki

Firmy windykacyjne nie mają takich dylematów. Windykują młodzi. Łasi na pieniądze, służbowy telefon i pozór ważności przejawiający się noszeniem skórzanego neseserka – tak przynajmniej widzi kolegów J., który podkreśla, że sam jest wolny od podobnych cech. Skuszeni perspektywą zarobku, często studenci ostatnich lat administracji, zarządzania, ekonomii i politologii. Trafiają do tej pracy z ogłoszenia, dostają pół etatu, umowę-zlecenie lub propozycję samozatrudnienia w jednoosobowej działalności gospodarczej. Oprócz tego otrzymują tytuł specjalisty, służbowy telefon oraz możliwość korzystania z samochodu firmowego. Mediana wynagrodzeń w branży wynosi ok. 3,7 tys. zł, nieco więcej niż upragniona tzw. polska średnia. Zdaniem J. początkujący w branży zrobi wszystko, żeby odzyskać wierzytelność i „zwrócić firmie koszt swojej pracy”.

Firma windykacyjna U. publikuje na stronie Kodeks Etyczny, który zajmuje 24 strony i zawiera szereg instrukcji dla pracowników firmy. Kończy się zdaniem: „Niniejszy Kodeks Etyczny nie stanowi prawnie wiążących zobowiązań. Nie upoważnia również pracowników ani osób trzecich do jakichkolwiek roszczeń prawnych”.

Zenon Depta z kancelarii INLET, zajmującej się pomocą dłużnikom, mówi, że windykatorzy stosują najczęściej dwie metody działania. Pierwszą z nich jest metoda marchewki. Propozycje różnego rodzaju ugód, umorzeń i temu podobnych, do których drobnym drukiem dopisuje się istotne wiadomości. – Pisze firma K.: „Dłużniku, jeśli do końca roku spłacisz 40 proc. swojego zadłużenia, firma nie będzie rościła pretensji o resztę” – tłumaczy. – Firma K. nie będzie miała roszczeń, za to bank, w imieniu którego działa, co zapisano drobnym drukiem, jak najbardziej.

Jeżeli takie listy wysyłane są do dłużników po wielu latach od zaciągnięcia długu, najczęściej mają charakter zaczepny i prowokują do kontaktu. W ten sposób windykatorzy szukają potwierdzenia, że dłużnik mieszka pod danym adresem. Przy okazji mogą zdobyć numer telefonu. Wtedy zacznie się nękanie telefoniczne.

A., mieszkanka Łodzi, mówi, że zdarzyło jej się w życiu skusić na różne zakupy, które przyniosły jej tylko problemy. Kupiła np. narożną sofę do pokoju oraz stół z krzesłami, chociaż ledwie się mieścił do mieszkania w kamienicy. Na wszystko brała chwilówki. Potem, żeby spłacić jeden kredyt, brała drugi. Łącznie 4,5 tys. zł. Klasyczna spirala. Ale dziś A. twierdzi, że jej prywatne błędy życiowe nie uprawniają windykatora do obrażania jej przez telefon. – Dzwonił taki kilka razy dziennie – opowiada. – Kobieto, zwracał się do mnie, pieniądze trzeba oddawać, zachciało się mebli na starość. Przychodził, walił do drzwi, aż sąsiedzi wychodzili na korytarz, kazali mu sp…, a on wtedy na to, że plebsowi się zachciewa luksusów. Założył mi sprawę, wszedł komornik, opieczętował sofę i stół z krzesłami, i do dzisiaj nie ma na czym siedzieć.

Małgorzata Cieloch, rzecznik prasowy UOKiK: – Miesięcznie dostajemy po kilka skarg na firmy windykacyjne. Dotyczą głównie agresywnych metod, m.in. nękania telefonami, pismami ponaglającymi i naliczania wysokich opłat za czynności windykacyjne. W tym roku wielokrotnie zwracaliśmy się do firm z prośbą o zmianę niepokojących praktyk.

Zenon Depta dodaje, że o polskiej windykacji należałoby napisać książkę, a nie tylko artykuł. – To, że ktoś żąda od nas zapłaty, często wcale nie oznacza, że ma do tego prawo – mówi Depta. – Firmy windykacyjne korzystają np. z możliwości, jakie daje e-Sąd. Na platformie EPU (Elektroniczne Postępowanie Upominawcze) można uzyskać nakaz zapłaty na podstawie złożonego oświadczenia, że ktoś z zapłatą zalega. Firma musi jednak takie oświadczenie poprzeć dowodami. W ogromnej większości przypadków, nad którymi pracujemy, takich dowodów nie ma.

Ale ludzie zgadzają się na spłacenie długów, bo otrzymują „oficjalne” pismo od firmy, przekonani przez windykatora, że inaczej będzie prokurator. Jeśli dłużnik zdecyduje się na wniesienie sprzeciwu, sprawa trafia do sądu rejonowego. – Spośród 2,5 mln takich nakazów zapłaty w 2015 r. tylko 4 proc. dłużników złożyło sprzeciw – tłumaczy Zenon Depta. – To pokazuje, jak bierną postawę wobec windykacji przyjmują dłużnicy.

Piotr Soboń i Wojciech Brzozowski zajmują się pomocą dłużnikom. Dziennie dostają 200 maili z prośbami o wsparcie. Wśród klientów mają gwiazdy telewizji i staruszków żyjących z głodowej renty.

Twierdzą, że ogromna większość długów, z jakimi mają do czynienia, to te rzekome – bo np. doradca klienta zapomniał zamknąć komuś konto w banku; ktoś otworzył kiedyś konto przez internet i nigdy go nie użył, skończył się okres darmowy i opłaty plus odsetki od prowadzenia rachunku urosły do kilkuset złotych. Bo zaganiany właściciel firmy podpisał jakąś umowę przez telefon. Bo emerytka kupiła mikrofalówkę na raty i nie doczytała zapisu drobnym druczkiem, że staje się właścicielką karty kredytowej. Wśród dłużników są też tacy, którzy chcieli spłacać kredyt, ale nie mogą tego zrobić z powodów losowych: choroby, wypadku albo śmierci jedynego żywiciela rodziny. Windykatorzy nie robią dla takich osób wyjątków.

Metoda bata

K. pracował w windykacji przez dwa lata. Odszedł, bo liczył na lepsze zarobki w banku. Opisuje metody pracy. Przede wszystkim: zapomnieć o jakiejkolwiek etyce. Najważniejsza zasada: nie rezygnować. Dzwonić do dłużnika do skutku, aż odbierze albo wyłączy telefon. Kiedy wyłączy, słać maile. Wykorzystywać niekonwencjonalne metody, przykładowo: wydzwaniać późną porą albo wczesnym rankiem, wysyłać po kilka takich samych maili dziennie, żeby przynajmniej jeden nie trafił do spamu; zapowiadać wizytę w święta i grozić, że cała rodzina siedząca przy stole dowie się o długu. W kontakcie osobistym stosować różne techniki komunikacji. Modulować głosem tak, żeby wydawał się niższy (najlepiej zachrypnięty), zawsze mieć świeżą wyprasowaną koszulę, elegancki krawat i czyste buty: dłużnik ma się czuć gorszy, tzn. biedniejszy. Ustawiać się w pozycji wyższości: nie pozwolić, by dłużnik siedział na krześle wyższym niż windykator; jeśli nie trzeba – w ogóle nie siadać.

L. przez lata walczył z jedną z firm windykacyjnych. Dużo czytał, pytał znajomych z większego miasta, szukał haków i kruczków prawnych. Miał w życiu trochę długów, ale nie akceptuje chamstwa i metod rodem z komunistycznej bezpieki. Firma G. na przykład, opowiada L., robi następujące wałki: dolicza do swojej prowizji koszty sądowe, których sąd nigdy nie zasądził; zawyża roszczenia tak, by otrzymać większą „dolę”; namawia dłużnika do zaciągnięcia kolejnej pożyczki na spłatę pierwotnego długu, po czym sama przystępuje do jej ściągnięcia.

W telefonicznym zastraszaniu ludzi, opowiada L., wiodą firmy A.P., V. oraz F. Z których ostatnia słynie z tego, że długi traktuje jako „wyłudzenia”. Zgłasza je więc na policję, a dłużnikom grozi, że będą się musieli stawiać na komendzie w celu złożenia wyjaśnień. Metoda „na przesłuchanie” ma podobno bardzo wysoką skuteczność, ponieważ każdy Polak ma we krwi strach przed policją.

Metoda na Ronaldo

Wszyscy informatorzy z branży windykacyjnej twierdzą, że najlepszą obroną przed windykatorami jest milczenie. Jeden z prawników zajmujących się pomocą zadłużonym przytacza historię mężczyzny o imieniu Ryszard. Mężczyzna jest elektrykiem. Mieszka samotnie w małym mieście na północy Polski i podobno odkrył idealny sposób na zwodzenie windykatorów w nieskończoność. Ryszard wykorzystuje fakt, że windykatorzy są szkoleni na wiele możliwości, ale nie potrafią improwizować. Swoją metodę Ryszard nazywa „na piłkarza”. Kiedy windykator po raz kolejny dzwoni domofonem do drzwi bloku Ryszarda i pyta: „Czy rozmawiam z panem Ryszardem?”, mężczyzna niezmiennie odpowiada: „Nie, z Christiano Ronaldo”. Zdezorientowany windykator rezygnuje.

Polityka 51.2016 (3090) z dnia 13.12.2016; Społeczeństwo; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Modulować i nie siadać"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną