Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Piekło-niebo

Czy P. naprawdę podpalił rodzinę?

Dom jednorodzinny, w którym w maju 2013 r. doszło do tragicznego pożaru, zdjęcie z marca 2014 r. Dom jednorodzinny, w którym w maju 2013 r. doszło do tragicznego pożaru, zdjęcie z marca 2014 r. Jakub Porzycki / Forum
Bestia w ludzkiej skórze, zabójca własnych dzieci czy niewinny, niesłusznie oskarżony? Właśnie kończy się proces w głośnej sprawie pożaru w Jastrzębiu-Zdroju.
Pogrzeb żony i dzieci Dariusza P.Grzegorz Celejewski/Agencja Gazeta Pogrzeb żony i dzieci Dariusza P.

Pożar trwał 11 minut. Spłonął dom z sześcioma osobami w środku. Matka i czworo dzieci zmarły. 18-letni syn Wojciech uratował się.

Można odnieść wrażenie, że wszystko w tej sprawie jest oczywiste. Media już dawno wydały wyrok skazujący: o godzinie 1.40 w nocy 10 maja 2013 r. Dariusz P. z rozmysłem wzniecił w domu pożar i zablokował wejścia, w tym okna, tak by nikt nie mógł wyjść, bo liczył na odszkodowanie. Media pisały o poprzecinanych z premedytacją sznurkach rolet, chciwości, braku skrupułów – i o Bestii. Która po śmierci rodziny teatralnie opłakiwała ją na pogrzebie.

Hiob

Zanim P. został Bestią, był dla mediów Hiobem. Wszystkie telewizje pokazały ten pogrzeb: rząd białych małych trumien ustawionych pod ołtarzem, obok ciemna trumna żony, a w tym morzu nieszczęścia – on, święty człowiek, głęboko wierzący, po teologii, kościelny szafarz, do tego wspaniały ojciec i mąż.

Do kamer wypowiadali się ludzie wstrząśnięci losem Hioba. Ksiądz Bogusław Zalewski, proboszcz parafii, do której należała rodzina P., opowiadał ze wzruszeniem, jak Dariusz P. w szpitalu śpiewał kołysankę nieżyjącej 4-letniej córeczce. „Akurat lekarz prosił go do identyfikacji ciała tego dzieciątka. Pielęgniarki wyszły i powiedziały, że ktoś tam musi z nim być, i że one nie są w stanie. Wszedłem, i to, co zobaczyłem, było takie niezwykłe – on klęczał przy tym łóżku, na którym przewożą pacjentów. Agnisia leżała w prześcieradle, a Darek śpiewał jej kołysanki, tulił ją, całował, owijał w to prześcieradło. Myśmy byli porażeni. Taki aniołek – główka jej opadała, więc ją próbował ustawić, zawijał. Nigdy nie zapomnę tego widoku”.

Opowiadał też, jak szpitalny personel nie był w stanie przekazać zdruzgotanemu ojcu, że druga córka też nie żyje. A potem trzecia i młodszy syn, 10-letni Marcin. Wreszcie żona. Na tamtym etapie uważano, że pożar zaczął się od spięcia instalacji. – Oddałem Bogu rodzinę i nie mam do niego żalu – powiedział Dariusz P. nad grobem dzieci i żony.

Po pogrzebie wydał własnym sumptem album ze zdjęciami, który rozdawał znajomym na pociechę i na dowód, jaką byli fajną rodziną. Zmontował film, na którym można zobaczyć wyglądające, za życia, na szczęśliwe dzieci i śmiejącą się żonę w ogródku, elektryczną piłą wyrównującą żywopłot. Jego słowa, które słychać zza kadru: „pokaż, żebym wiedział, jak to się robi, gdy ciebie zabraknie”, choć rzucone jakby w żartach, teraz nabierają innego ciężaru.

Zostali we dwóch ze starszym synem. W mieszkaniu, które przygotowała dla nich gmina.

Bestia

W kwietniu 2014 r., prawie rok po tragedii, Dariusz P. został z tego mieszkania wyprowadzony przez policję. Aresztowano go i oskarżono o spowodowanie pożaru na zimno, z premedytacją, dla zysku.

Dariusz P. był zadłużony, m.in. w urzędzie skarbowym i z tytułu alimentów. Tuż przed pożarem zawarł umowę ubezpieczenia – i to zdaniem prokuratury miałby być motyw zbrodni. Ułożyła ciąg poszlak – P. miał celowo znieść przed pożarem do piwnicy wartościowe przedmioty, jak telewizor i komputer, ważne dokumenty wywieźć do swojego warsztatu stolarskiego, zaś krytycznej nocy najpierw poustawiać meble i rzeczy w salonie tak, by ogień łatwiej się rozprzestrzenił. Prokuratura jako przykład podała firankę okienną, która była przyłożona do sztucznego kwiatka stojącego na stole, po to żeby od siebie szybciej się zajęły.

Następnie oskarżony miał uchylić drzwi do pomieszczeń, w których spała rodzina, opuścić zewnętrzne rolety w oknach (nieprawdziwe okazały się doniesienia, że troki od nich były poprzecinane – one się spaliły), po czym podjąć próby podłożenia ognia w sześciu miejscach. A ponieważ rzeczy nie bardzo chciały się rozpalić – o tych próbach świadczyć miałyby m.in. nadpalone bluzy polarowe czy podtopiony plastikowy worek z pustymi butelkami PET – Dariusz P. usiłował, zdaniem prokuratury, zaaranżować miejsce powstania pożaru wskutek nieszczęśliwego wypadku. Po to miał podłożyć w domu truchło myszy, której ułożenie miało sugerować przegryzienie kabla i spowodowanie zwarcia instalacji. Biegły stwierdził jednak przecięcie tego kabla, a nie przegryzienie.

Biegły, specjalista pożarnictwa, uznał, że pożar został skutecznie zainicjowany w rejonie szafy na korytarzu, na piętrze, w pobliżu tzw. prasowalni, gdzie stała deska do prasowania i dwa żelazka, które nie były włączone do prądu. Po podpaleniu ubrań w szafie Dariusz P. miał wyjść, zamykając drzwi. Dla prokuratury to kolejna poszlaka: zamknięcie drzwi na wszystkie zamki znacznie opóźniło akcję ratunkową.

Ogień objął schody i korytarz na piętrze i sam z powodu braku tlenu przygasł, ale we wnętrzu unosiło się bardzo dużo dymu, m.in. z paneli, którymi obłożone były ściany i sufit, i to zabiło rodzinę.

Gryzący dym obudził 18-letniego syna Wojtka, który spał na poddaszu, i jako jedyny miał otwarte okno. O godz. 1.45 zadzwonił na numer alarmowy 112, a następnie do ojca, który jednak nie odebrał tego połączenia. Dariusz P. tłumaczył, że był w tym czasie w warsztacie, w oddalonych o 15 km Pawłowicach, gdzie miał pilną robotę stolarską, a telefon był ściszony, bo przed wyjściem z domu, jak co wieczór, czytał dzieciom bajki do snu.

Oskarżenie oparło się głównie na dwóch opiniach. Jednej z zakresu pożarnictwa, która wskazała podpalenie jako przyczynę pożaru, i drugiej – raporcie policji, który stwierdził, że gdy syn dzwonił do ojca, ten znajdował się w pobliżu domu.

W toku śledztwa pojawił się jeszcze jeden wątek: po kilku miesiącach P. przyniósł policjantom telefon, a w nim esemesy pisane przez rzekomego podpalacza. Potem przyznał się, że napisał je sam. Zdaniem biegłych esemesy pisać musiała osoba, która była uczestnikiem i świadkiem zdarzeń.

„Ta okrutna i bezsensowna zbrodnia winna zostać ukarana w najsurowszy możliwy sposób. Oskarżony działał beznamiętnie, w sposób zdecydowany i konsekwentny realizował poszczególne elementy swojego planu” – mówiła w rybnickim sądzie, gdzie toczy się proces, prokurator Karina Spruś, domagając się dla Dariusza P. kary dożywocia, z możliwością starania się o przedterminowe zwolnienie dopiero po 35 latach. To właśnie owo planowanie wskazała jako okoliczność podwyższenia zawinienia sprawcy. – Mając na uwadze charakter oskarżonego, jego szczególne aspołeczne właściwości, wskazać należy, że żadna inna kara nie uchroni przed nim społeczeństwa.

Bestia czy Hiob?

Obrona krok po kroku stara się podważać oskarżenie. Na początek motyw: ubezpieczenie – jak z powieści kryminalnej. Polisa na dom była standardowa, na kwotę 300 tys. zł, niższa niż wartość domu. Małżonkowie mieli podobne od lat, a odnawianie umowy było zawsze inicjowane przez agentów – co potwierdzili przed sądem. Żadna umowa ubezpieczenia na życie dzieci nie istniała, mimo że agenci namawiali P. i do tego.

Zadłużenie Dariusza P. (w sumie na 3 mln zł) wzięło się z nieudanych interesów, z przeszłości. Odszkodowania tylko w minimalnym stopniu pomogłyby je spłacić. Ostatnio P. żył z robienia mebli kuchennych pod wymiar. Miał warsztat w Pawłowicach.

Alimenty były rodzajem strategii rodzinnej. P. oraz jego żona zastosowali ten wybieg, by długi nie mogły się odbić na rodzinie. Zawarli w sądzie umowę, według której Dariusz P. zobowiązał się płacić na dzieci 10 tys. zł miesięcznie – alimenty są wyłączone spod egzekucji komorniczej i mają pierwszeństwo przed innymi długami.

Obrona zajęła się opiniami. Biegły w zakresie pożarnictwa w tak ważnej sprawie nie udał się na miejsce, choć wszystko tam jest ciągle, jak było. Nie przeprowadził wizji lokalnej, nie pobrał żadnych próbek z podpalonej szafy czy choćby z ubrań P. Oparł się jedynie na aktach oraz zdjęciach – i na tej podstawie napisał opinię o podpaleniu, prawdopodobnie benzyną. Nie brał pod uwagę innej możliwości. Ale nie wzięto nawet do zbadania ubrania Dariusza P. Tymczasem sam obrońca był w spalonym domu i widział wiszące koło szafy kable – miejsce, gdzie mógł zacząć się pożar; syn Wojtek zrobił jeszcze niedawno zdjęcia tych kabli i dostarczył je do sądu. Wreszcie mysz, zdaniem biegłego uśmiercona z rozmysłem przez osobę trzecią. Po co uśmiercać i podrzucać zwierzę, gdy wystarczyłoby włączyć żelazko do prądu? Przesuwanie mebli i sprzętów – świadkowie, w tym żyjący syn, twierdzą, że ich nie ruszano. Telewizor i komputer zniesione do piwnicy – ocalały syn potwierdził, że brat Marcin uczył się z YouTube gry na perkusji. Instrument też stał w piwnicy.

I dowód najpoważniejszy: telefony. Zdaniem prokuratury z analizy logowań wynikało, że w momencie inicjacji pożaru Dariusz P. znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie domu. Oddzwoniwszy do syna, bardzo szybko zjawił się na miejscu, wśród wozów strażackich i karetek; strażacy w zeznaniach przed sądem zwracali uwagę na jego spokój i opanowanie, zdziwieni tym, jak przyklękał nad każdym wynoszonym z domu, robiąc każdemu na czole znak krzyża.

Dariusz P. przekonuje, że był jednak w oddalonych o 15 km Pawłowicach. Obiecał oddać klientowi elementy kuchni w piątek i chciał słowa dotrzymać; już raz odwlókł termin, bo obciął sobie opuszki palców podczas pracy. Stacje poza miastem mają zasięg 20 km, nie ma więc możliwości szczegółowego wskazania, gdzie przemieszczał się telefon. A nie wystąpiono o opinię biegłego w sprawie logowań. Skoro P. był taki precyzyjny, tak wszystko zaplanował, meble ustawiał, zaciągał rolety, to po co miał przy sobie telefon komórkowy? Według obrońcy prokuratura nie sprawdziła do końca wersji P. o warsztacie. Nie przesłuchano wszystkich świadków z okolicy (w tym z pobliskiego warsztatu samochodowego, w którym często po nocy pracują), nie wystąpiono i nie pobrano zapisów z wszystkich kamer monitoringu, obok których musiał przejeżdżać P., jadąc o północy do Pawłowic.

Wreszcie historia z esemesami od rzekomego podpalacza: P. wysyłał je, bo w tamtym czasie na raka umierał mu ojciec. P. chciał na jakiś czas odciągnąć uwagę od siebie.

Nie przyznaje się do winy. Na pierwszej rozprawie wystąpił do sądu o przebadanie wariografem, ale sąd się na to nie zgodził.

Sąd

Rodzina żony Dariusza P. występująca na procesie jako oskarżyciele posiłkowi jest przekonana o winie Dariusza P. Liczyła, że podczas procesu zdarzy się coś, co pozwoli im powziąć wątpliwości co do winy Dariusza P., z którym dzielili się opłatkiem. Jednak podczas procesu utwierdzili się w przekonaniu, że P. zamordował ich bliskich.

Wojciech, najstarszy syn, nie wierzy w winę ojca. W trakcie procesu był obecny na sali, odwiedza ojca w areszcie. W ostatnim zdaniu, gdy P. prosił o uniewinnienie, mówił o planach spędzenia najbliższych świąt wspólnie z ocalałym synem.

Ogłoszenie wyroku 19 grudnia.

Polityka 51.2016 (3090) z dnia 13.12.2016; Społeczeństwo; s. 34
Oryginalny tytuł tekstu: "Piekło-niebo"
Reklama

Czytaj także

Społeczeństwo

Niebezpieczne związki, flirt i romans w pracy. Z reguły jest burzliwie i nie mija bez śladów

Przy okazji ożywającej raz po raz dyskusji, jak ukrócić mobbing i molestowanie w pracy, pojawia się pytanie: a co, jeśli tzw. związek romantyczny rozkwita za zgodą obu stron? Jaki tu jest problem dla pracodawcy? I dla innych pracowników?

Ewa Wilk
20.03.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną