Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Naprawiaczka dzieci

Jolanta Kałużna utula odrzucone maluchy

Jolanta Kałużna Jolanta Kałużna Stanisław Ciok / Polityka
Wymyśliła miejsce, w którym dziecko, czekając na dom, trafia w sieć ramion i dłoni, żeby się nie zepsuło.
Jolanta Kałużna widziała wielokrotnie i na własne oczy, że porzucanym najbardziej brakuje dotyku.Stanisław Ciok/Polityka Jolanta Kałużna widziała wielokrotnie i na własne oczy, że porzucanym najbardziej brakuje dotyku.

Cywilni święci od prostych spraw. Psycholożka, która skrzyknęła grupę ludzi do tulenia opuszczonych dzieci. Konstruktor, który buduje rowery dla niewidomych, z porażeniem mózgowym, bez nóg albo rąk. Muzyk od cieknących kranów i urwanych umywalek. Cywilni święci od spraw prostych – a jakoś beznadziejnych.

***

Pierwszy tulony miał tydzień. Urodził się w dzień oficjalnego otwarcia wioski Tuli Luli. Biologiczna wiedziała, gdzie go oddaje. Nikt jej nie oceniał. Była spokojna, a tulony płakał.

Nie zdążył zwątpić, że jego wołanie ma sens, bo przez ponad tydzień był jedyny i wszyscy wolontariusze od tulenia skupili się na nim. Uczyli się rozróżniać, niczym dialekt, odmiany jego płaczu. Karmili, bujali, masowali, dotykali, patrzyli w oczy i mówili. W sali doświadczania świata wirowały dla niego kolorowe podwieszane światła, płynęła woda i pachniały wyciszające olejki. Kiedy zasypiał w pokoju z kolorową tapetą i miękkim kocem z masującymi wypustkami, przy łóżku cicho pracował nawilżacz powietrza. Każde sapnięcie tulonego wyłapywała elektryczna niania – a ktoś słuchał. Jak w prawdziwym domu.

*

Ta historia zaczyna się przed laty, gdy Jolanta Kałużna, psycholog, zawodowa wychowawczyni dzieci, została wolontariuszką w łódzkim ośrodku dla narkomanów. Zaczynając pracę, wierzyła jeszcze, że wyrwanie uzależnionych z domów i półtoraroczny kurs terapii wystarczą, żeby dzieciaki z Monaru stanęły na nogi. Dawała z siebie wszystko. Ale się pomyliła. Nastolatki, wracając pod stary adres, kolejno wpadały w sieci amfetaminy, leków, mety.

Po trzech latach pracy w Monarze doszła do ściany. Zrozumiała, że pomoc przychodzi za późno. Ale nie chciała odpuszczać. Wiedziała, że kilkoro jej podopiecznych spędziło pierwsze lata życia w domu dziecka.

Polityka 52/53.2016 (3091) z dnia 18.12.2016; Cywilni święci; s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Naprawiaczka dzieci"
Reklama