Zielony pojazd ma dwa koła z tyłu i jedno z przodu. Po bokach dwa drążki. Jest niski. I bardzo długi. Człowiek, który na nim jeździ jest do połowy sparaliżowany. Rower uruchamia mu nogi. Wehikuł jest napędzany elektrycznie i dźwigniami. To te dwa drążki koło kierownicy. – Równa praca rękami porusza pojazd, zróżnicowanie ruchu rąk sprawia, że rower skręca. Nogi – odpowiednio przymocowane do pedałów – poruszają się wraz z ruchem kół – tłumaczy Kazimierz Leśniewski, twórca Warsztatu Rowerów Nietypowych Trop. – Klient mówi, że dawno nie był taki ciepły w nogach. I wreszcie sam mógł pojechać, gdzie chce, przed siebie.
**
Zachowało się zdjęcie z końcówki lat 60.: dwóch chłopaków na wysokich rowerach, nogi mają kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. – Zrobiliśmy ten model z bratem, nazwaliśmy go żyrafa – wspomina Kazimierz. – Teraz wiemy, że fachowo nazywa się tall bike. Ojciec, operator suszarni zielonej w pegeerze, wpuszczał chłopaków do gospodarskiego warsztaciku, pozwalał wziąć spawarkę, kombinować. Tak samo dziadek, kowal na żuławskiej wsi, dawał klepać z prętów.
Potem Kazimierz skończył Instytut Okrętowy Politechniki Gdańskiej, miał budować statki. Ale traf chciał, że na praktykach w stoczni życzliwi mentorzy nadarzyli się w wydziale transportu. Zlecali studentom: zróbcie dobry traktor z dwóch starych. Mówiono na to projekty racjonalizatorskie, minister przemysłu przyznawał medale. Kazimierz Leśniewski pracę w stoczni skończył jako kierownik oddziału remontu. Akurat zaczynała się transformacja.
W tamtym czasie w piwnicy w bloku kontynuował też zaprawę w dyscyplinie rozpoczętej w dzieciństwie. Żeby nie biegać z kijem za jeżdżącymi na rowerkach dziećmi, z rurek znalezionych na strychu zrobił pierwszy trójkołowiec – żółty, dobrze widoczny. Traf chciał, że wkrótce mógł pogodzić pasję z profesją, pracę znalazł w powstającej Gdańskiej Fabryce Rowerów Thorn.
A zaraz potem znalazła go kolejna sytuacja beznadziejna: chłopiec, 3 lata, z porażeniem mózgowym, mama chciałaby dla niego rower. W sklepie powiedzieli, że nie pomogą, ale może ten pan ze stoczni coś wymyśli. Rower dla pierwszego klienta był więc trójkołowy, czerwono-żółty, i miał fotel z pasami, żeby kierowca nie spadł, a także przypięcie nóg do pedałów, żeby pomóc utrzymać pozycję. A kierownicę dipolową, można się było w różnych miejscach złapać. Mama malca sterowała kierunkiem ruchu za pomocą prostokątnej ramki.
Zgłaszali się kolejni rodzice. I jeden dorosły – niewidomy pan Piotr, po tandem. Rower dla niewidomego miał być do trekkingu. Piotr wcześniej jeździł na chałupniczo zespawanym, z dwóch ukrain. Przejechał na nim Polskę. Ale pojazd w zetknięciu z szutrem i 200 kg obciążenia (dwie osoby plus bagaż) zbyt często się psuł. – Pan Kazimierz zrobił pierwszy rower, który był w stanie wytrzymać długie trasy – chwali Piotr. Rower był pozbawiony wad tandemów rometowskich, jedynych dostępnych w latach 90. Umieszczenie obu łańcuchów z jednej strony prowadziło do awarii. Kazimierz przedni łańcuch przerzucił na lewą stronę, tak jak teraz robią producenci profesjonalnych tandemów. Przerzutki dostał Piotr, bo osoba niewidoma często lepiej niż widzący wyczuwa, kiedy bieg zmienić.
**
W przedpokoju domu Leśniewskich w Sianowie Głusinie stoi maszyna szpanująca koła. Robią je sami, wykorzystując kupione szprychy i felgi. Odcinka kół dogląda młodszy syn. Starszy, doktor na Politechnice Gdańskiej, zaprzęga nowe technologie do udoskonalania koncepcji. Żona i trzy córki wkraczają w miarę potrzeb. Ziemię w Głusinie kupili pół roku przed założeniem firmy. Pole orne, dwa i pół hektara, bez mediów. Z czasem postawili transformator.
Warsztat to dziś trzy blaszaki, z drogi wjazd na posesję wyznacza wielki żółty rower. Na trawniku – tory, rozmiar XXS, pociąg elektryczny pilotują dzieci. W wąwozie sanie czekają na śnieg. – Chodzi o to, żeby dzieci, które do nas przyjeżdżają, oswoiły się i otworzyły. Dlatego też to one wybierają kolor roweru. Zwykle staramy się spotkać z klientem przynajmniej raz – tłumaczy Kazimierz Leśniewski. Większość pomiarów i ustaleń załatwiają przez internet. Jeśli sytuacja jest bardziej skomplikowana, umawiają przymiarkę. – To właśnie zdjęcie z takiej przymiarki – Bogusława Leśniewska, żona Kazimierza, pokazuje wśród innych na ścianie w przedpokoju fotografię kilkuletniej dziewczynki bez nóg, na trójkołowym rowerku. Mała ma też zdeformowane rączki różnej długości. – Dojeżdżała do szkoły tym rowerem, świetnie sobie radziła. Rowerek prawdopodobnie starczy jej do dorosłości – dodaje Kazimierz. Rosną tylko tułów i ręce, pozostaje trochę odsunąć fotel.
Brak przymiarki czasem niesie nieoczekiwane efekty. Ostatnio Kazimierz zawiózł rower z napędem elektrycznym do Mławy, dla dorosłego klienta. Tuż przed wyjazdem rodzina zadzwoniła, że manetka silnika, uruchamiana kciukiem, musi być z lewej strony, bo prawa ręka jest całkowicie niesprawna. – Postanowiłem: ryzyk-fizyk, jadę. Pokazuję: to tak trzeba zrobić. I klient nieużywanym całe życie kciukiem przestawia przełącznik. Przypuszczam, że o pewnych własnych możliwościach osoby mniej sprawne nie wiedzą, dopóki nie wsiądą na rower.
Czasem o tym, że nie jest beznadziejnie, otoczenie trzeba przekonać. Przyjeżdża 4-latek z czterokończynowym porażeniem mózgowym. Tylko mama wierzy, że coś z tego będzie, tata, dziadkowie, lekarz – nie. A on siada i pedałuje. Dzieci z porażeniem często są inteligentne i silne, także w nogach. Wystarczy umożliwić im wykonanie obrotu pedałów. Jeśli nie są w stanie zrobić dużego ruchu nogami, trzeba skrócić korbę, nawet na pięć centymetrów. Potem można wymienić na dłuższą. – Często osoba mniej sprawna staje się też głównym kierującym, na przykład w tandemie równoległym, w którym dwa fotele są obok siebie. Opiekun siedzi tylko jako asekuracja. Czasem dodajemy miejsce pasażerskie, dla drugiego dziecka w rodzinie. I to jest dopiero powód do dumy dla tego mniej sprawnego!
**
Paulina robi doktorat na Uniwersytecie Gdańskim. Pamięta, jak uczyła się jeździć, jeszcze w pełni zdrowa, na różowym rowerku z dokręcanymi kółkami. Gdy miała 4 lata, zaczęło ją boleć znamię na plecach, z którym się urodziła. Lekarze postanowili wyciąć. Okazało się, że to przetoka, połączona z kanałem rdzeniowym. Zdezynfekowali wszystko jodyną, wypaliła korzenie rdzenia kręgowego. Paraliż poszedł do pięt. Miała 9 lat, gdy Kazimierz Leśniewski zrobił dla niej pierwszy tandem. Gdy urosła i rower zaczął tracić stabilność, zgłosiła się po pojedynczy handbike, trójkołowy ze skośnymi kołami. Zielony metallic. Napęd jest na korbkę, do jednoczesnego kręcenia dwiema rękami. Wehikuł ma pięć przerzutek i hamulec postojowy. – Pamiętam piękną trasę z rodzicami wzdłuż Dunajca, coroczne wycieczki szkolne. Raz, już w gimnazjum, zaliczyliśmy jakąś naprawdę długą trasę. Po powrocie weszłam na obiad jako ostatnia i wszyscy zaczęli mi bić brawo. Bardzo się wzruszyłam. Ale także na co dzień ten rower pomagał mi w utrzymaniu poczucia, że mogę wszystko robić z innymi dzieciakami, że nie muszą się do mnie jakoś bardzo dostosowywać. Paulina na handbike’u wciąż jeździ. Najbardziej lubi w tym tempo. I to, że ona steruje.
**
Konstruktor słowa niemożliwe używa ekstremalnie rzadko: – Niekiedy klienci upierają się, żeby rower wyglądał jak najbardziej normalnie. A to nie zawsze znaczy wygodnie albo bezpiecznie. Na przykład dziecku ręce kończą się przed łokciami, a rodzice nalegają na normalną kierownicę. – Przecież przy hamowaniu poleci na twarz – tłumaczę. Ale możemy zrobić fotel z drążkami. W bardzo nielicznych przypadkach nie udaje się dojść do porozumienia. Potrzebny rower dla dużego chłopca, pełzającego – całkowicie niesprawne nogi. Ale mama chciałaby, żeby ten rower móc składać i wsiąść z nim do autobusu. Za dużo danych.
Wiele konstrukcji ma trudną historię. – Taki tor wyścigowy, proszę zobaczyć – Bogusława puszcza film w komputerze, dwójka wnuków Leśniewskich szaleńczo pedałuje na rowerach stacjonarnych, każdy napędza swój samochodzik w wielkiej skrzyni. – Mąż to wymyślił dla chłopczyka z zanikiem mięśni, żeby zachęcić go do ruchu. Wcześniej miał od nas rower, ale choroba postępowała. Nie zdążyliśmy tego zrealizować dla niego.
Dramaty nie do rozbrojenia niekiedy wysysają konstruktora z energii. Gdy może, przejmuje napęd od klientów, jeszcze bardziej nakręconych. Młode małżeństwo – ona niewidoma, on z jednostronnym niedowładem. Przyjeżdżają maluchem po tandem trójkołowy, pakują go na dach, jadą w Polskę. A czasem, jako odskocznię, musi zrobić coś całkiem rozrywkowego. Dla firm konstruuje gokarty, drezyny, riksze. Albo platformę do przewożenia modelki przebranej za warszawską Syrenkę, na biegi ekipy „Spartanie dzieciom”, którzy zbierają pieniądze dla niepełnosprawnych dzieci innych biegaczy. Albo wielki biało-żółty szybowiec Lilienthala na imprezę dla dużego producenta majonezów.
Czasem też lubi wrócić do przeszłości. Niedawno zrobił żyrafę, na podobieństwo tej z lat 60., wspomnienie pierwszych rozwiązań, które przeszły mu przez głowę. Nowa konstrukcja jest udoskonalona – połączenie tall bike’a z fat bike’em. Grube opony pokonają przeszkody bardzo trudnego terenu. Pojedzie, nawet gdyby spadł śnieg.