Poniższy tekst ukazał się w POLITYCE w maju 2000 r.
Lubili się bawić, jak to dzieci. Łucja strasznie lubiła taniec. Tak samo zresztą jak Hiacynta i jak jej 9-letni brat Franciszek. Łucja bała się potem, że może to robota szatana. Był trzeci rok wielkiej wojny, z której Portugalii udało się wykręcić, ale strach i tam był wielki. Jeden z licznego rodzeństwa Łucji wybronił się przed poborem dzięki znajomościom. Portugalia to był koniec Europy, a Fatima koniec Portugalii. Poruszać można się było pieszo albo na osiołkach, więc ludzie siedzieli najczęściej w swoich wioskach i domach.
Życie było uregulowane: religia, praca, nauka. Matka prowadziła dom i uczyła katechizmu, ojciec zarabiał, wieczorami opowiadali dzieciom bajki i Nowy Testament, starsze siostry Łucji uczyły się szycia i tkania, a ona najpierw opiekowała się maluchami, a później dostała pod opiekę trzodę. Siostry Łucji lubiły ją stroić jak elegancką wieśniaczkę: spódnica plisowana, pasek lakierowany, chustka kaszmirowa z końcami zarzuconymi na plecy, kapelusz ze złoconymi piórami. Chłodnymi wieczorami razem z innymi dziećmi uczyła się katechizmu przy ognisku, w którym piekły się tymczasem kasztany i słodkie żołędzie.
13 maja 1917 r. w tę pasterską idyllę wtargnęło objawienie. Łucja niechętnie o tym opowiadała, spisała swe wspomnienia na wyraźne polecenie miejscowego biskupa, tylko treść objawienia przekazano w zalakowanej kopercie władzom kościelnym. Zdarzenie z 13 maja miało wcześniej swoje zapowiedzi: wizję anioła i niewyraźne widzenie Pani. Ale niesamowity nurt porwał trójkę dzieci dopiero 13 maja. „Bawiliśmy się z Hiacyntą i Franciszkiem, budując murek dookoła gęstych krzaków na szczycie zbocza Cova da Iria, kiedy nagle ujrzeliśmy jakoby błyskawicę.