Ewa Wilk: – Obelgi, inwektywy, epitety. Język polityki i internetowych forów jest nimi przesiąknięty. Jakby ludzie przestawali używać ludzkiej mowy, posługują się już tylko mową nienawiści. Dlaczego ten rynsztok spowszedniał, dlaczego zapanował jakiś powszechny fatalizm, że z tym nie da się już nic zrobić?
Iwona Jakubowska-Branicka: – Mowa nienawiści nie jest pojęciem jednoznacznym, jasno zdefiniowanym. I to pomimo że od wielu lat termin ten stał się nieodłącznym elementem dyskursu publicznego. Przedstawiciele różnych frakcji politycznych używają go głównie dla określenia wypowiedzi oponentów. Epitety takie jak idiota czy zdrajca, rzucane przy najróżniejszych okazjach, bywają określane tym właśnie mianem.
W Wikipedii znajdziemy taką definicję: „Mowa nienawiści (hate speech) – używanie języka w celu znieważenia, pomówienia lub rozbudzenia nienawiści wobec osoby czy grupy osób lub innego wskazanego przez mówcę podmiotu. Jest ona narzędziem rozpowszechniania uprzedzeń i dyskryminacji ze względu na rozmaite cechy, jak: rasa, pochodzenie etniczne, narodowość, płeć, tożsamość płciowa, orientacja psychoseksualna, wiek, światopogląd religijny”.
A kiedy ktoś mówi np. o genie zdrady lub ukrytej opcji niemieckiej, a więc ów dyskryminowany podmiot jest dość niekonkretny, to mieści się to w definicji mowy nienawiści?
Można wyróżnić cztery poziomy zjawiska określanego terminem mowa nienawiści. Pierwszy to tak zwany hejt, o którym mowa najczęściej w kontekście internetu. Polega na określaniu podmiotów, na które skierowany jest atak, przy pomocy słów niecenzuralnych, przekleństw wyzwisk. Mówiąc kolokwialnie, to po prostu bluzg.