Społeczeństwo

Co skrywa władza

Dać swoim i siedzieć cicho

Spółki Skarbu Państwa, już gruntownie obsadzone przez swoich ludzi, przyjęły podobna strategię, co rząd: programowo nie informują. Spółki Skarbu Państwa, już gruntownie obsadzone przez swoich ludzi, przyjęły podobna strategię, co rząd: programowo nie informują. Igor Morski / Polityka
O czym rządzący z PiS nie chcą mówić obywatelom? Przede wszystkim o pieniądzach, które zarabiają i które wydają.
Większości kwot wydawanych na wsparcie „swoich” nie znajdziemy w Biuletynie Informacji Publicznych czy rejestrach umów.Mirosław Gryń/Polityka Większości kwot wydawanych na wsparcie „swoich” nie znajdziemy w Biuletynie Informacji Publicznych czy rejestrach umów.
PiS najbardziej boi się pytań dotyczących kosztów funkcjonowania władzy, tym bardziej że szedł po władzę pod hasłem ukrócenia bizancjum.Mirosław Gryń/Polityka PiS najbardziej boi się pytań dotyczących kosztów funkcjonowania władzy, tym bardziej że szedł po władzę pod hasłem ukrócenia bizancjum.

Dostęp do informacji publicznej jest jedną ze spraw podstawowych, Polska wymaga zmiany – mówił, kierując się wprost do widzów, Andrzej Duda podczas decydującej telewizyjnej debaty prezydenckiej w 2015 r. Później, w swoim exposé premier Beata Szydło dodawała, że „życie publiczne powinno być przejrzyste i transparentne”, a Zbigniew Ziobro deklarował, że chce w prokuraturze „wprowadzać jawność, która powinna być cechą państwa praworządnego”. Już jako minister, domagając się upublicznienia oświadczeń majątkowych sędziów, Ziobro przekonywał, że „chodzi o zasadę, o to, by obywatele mogli spojrzeć na ręce władzy”. W konfrontacji z rzeczywistością wszystkie te deklaracje okazują się zdumiewającą hipokryzją.

Prezydent. Dla Kancelarii Prezydenta jawność działań władzy i jej wydatków, zadeklarowana w debacie telewizyjnej, przestała być istotna zaraz po wyborach. Monity Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska w tej sprawie pozostawały bez odpowiedzi. W czerwcu 2016 r. sieć złożyła do prokuratury doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa (nieudzielenie informacji jest zagrożone karą pozbawienia wolności do roku). W prokuraturze dochodzenie umorzono, jednak sąd nakazał jeszcze raz zająć się sprawą. Wskazał, że prokuratura nie ustaliła w postępowaniu nawet podstawowych kwestii. Był grudzień 2016 r. – Właśnie otrzymaliśmy kolejne postanowienie o umorzeniu postępowania. Zaskarżymy do sądu to postanowienie – mówił Bartosz Wilk z Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska. Wojewódzki sąd administracyjny nakazał prezydentowi ujawnić dokumenty. Nigdy się to nie stało. Kancelaria złożyła skargę kasacyjną do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Sprawa się ciągnie do dziś.

Prezydent Duda odmówił też ujawnienia opinii prawnych (łącznie z nazwiskami ich autorów), na które powoływał się przy podpisywaniu nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym; odpowiedzi, kto wnioskował do prezydenta o ułaskawienie Mariusza Kamińskiego (podany powód: „dokumenty wewnętrzne nie stanowią informacji publicznej”). Odmówił ujawnienia nazwisk doradców – na to rzekomo nie pozwalała ustawa o ochronie danych osobowych. Orzecznictwo jest jasne: istnieje wyrok Sądu Najwyższego z 2012 r., w którym chodziło o udostępnianie personaliów kontrahentów gminy (sąd stwierdził, że zawierając takie umowy, osoby te musiały się liczyć z tym, że nie pozostaną anonimowe). Jest też podobny wyrok NSA z 2015 r. mówiący, że ujawnianie podobnych danych jest konieczne, bo „pozwala przeciwdziałać takim patologiom życia publicznego jak np. nepotyzm”. Urząd prezydencki, na którego czele stoi prawnik, udaje, że nie zna tych orzeczeń.

Minister sprawiedliwości. Prezydenta przebija minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Rejestr 88 umów na doradztwo prawne, jakie zawarło ministerstwo, przekazał do wiadomości publicznej – po długich bojach, stoczonych z kilkoma fundacjami – zanonimizowany. Usunięto nazwiska osób, nazwy kancelarii i firm, którym zlecano ekspertyzy. Można się dowiedzieć, że „z kancelarią prawną” zawarto umowę na wykonanie usługi doradztwa prawnego za kwotę 122 tys. zł. Że „osobie prawnej” zapłacono 154 tys. zł za ekspertyzę zawierającą dwie opinie, a „osobie fizycznej” za opracowanie opinii prawnej 112 tys. zł. Również minister sprawiedliwości, ignorując dotychczasowe orzecznictwo, zasłania się ochroną danych osobowych. – Aż dziwne, że również Ministerstwo Sprawiedliwości, gdzie jest tylu prawników, nie wie, jaki jest standard w tym względzie – kpi Krzysztof Izdebski, szef fundacji ePaństwo, która sądzi się o ujawnianie umów.

To, że minister sprawiedliwości i prokurator generalny płaci z publicznych pieniędzy po pańsku i po uważaniu, ustaliła dopiero kontrola NIK z wykonania budżetu za 2016 r. Okazało się, że minister zatrudnił w tamtym czasie 22 osoby na stanowiska ekspertów, wszystkich z pominięciem otwartego naboru. Więcej niż połowa zatrudnionych nie spełniała wymogu co najmniej 3-letniego stażu pracy (a w departamencie legislacji, gdzie pracuje się nad tworzeniem prawa, dwóch z trzech przyjętych przez Ziobrę w ubiegłym roku ekspertów nie posiadało żadnego stażu pracy). Eksperci ci dostali jednak wysokie pensje, od razu ze stałymi premiami w maksymalnej wysokości. W sumie z budżetu ministerstwa na pracę ekspertów przeznaczono ponad 1 mln zł. Mimo tego wsparcia kadrowego wiele opinii prawnych ministerstwo zamawia „na mieście”. Podpisano w sumie 20 umów o dzieło na ponad 180 tys. zł na potrzeby samego departamentu legislacyjnego (gdzie zatrudnieni zostali wspomniani eksperci bez stażu).

Osobną, szczególną pozycją są usługi PR. Mimo że do wydziału komunikacji społecznej i promocji Ministerstwa Sprawiedliwości też zatrudniono 4 ekspertów, umowy na obsługę PR kosztowały, jak ustalił NIK, niemal pół miliona. Ziobro miał dwóch stałych indywidualnych doradców PR, którym płacił po kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie, oczywiście zatrudnionych bez konkursu. Gdy obaj doradcy podjęli pracę w spółkach zależnych z udziałem Skarbu Państwa, zmieniono im umowy i usunięto z nich zapis o obowiązku wykonywania zadań osobiście. Według NIK taka rezygnacja z wymogu bezpośredniości zaprzecza argumentowi ministra o unikatowości ich kwalifikacji i braku konkurencyjnego rynku (a to uzasadnia zatrudnianie bez konkursu).

Widocznie minister bardzo wierzy w siłę PR, skoro była też trzecia osoba z umową na usługi PR – za 110 tys. zł. I czwarta – za 65 tys. zł za analizy skarg i zapytań (plus służbowe ministerialne mieszkanie na Mokotowie). I jeszcze osobna umowa na „samodzielną usługę obejmującą realizację korekty stylistycznej wystąpień i prezentacji resortu sprawiedliwości” za 2,7 tys. zł miesięcznie. Na pytanie kontrolera, dlaczego nie mógł tego robić ktoś z wydziału komunikacji, minister odparł, że: „wykonywali oni korektę w takim zakresie, w jakim zostało im wyznaczone takie zadanie”. „Rzeczpospolita” dowiedziała się nieoficjalnie, że chodzi o Andrzeja Gelberga, związanego z PiS byłego redaktora naczelnego tygodnika „Solidarność” (za prezydentury Lecha Kaczyńskiego w Warszawie prezesa Miejskiego Przedsiębiorstwa Taksówkowego).

Jeszcze w ubiegłym roku Ministerstwo Sprawiedliwości ujawniało dane zleceniobiorców – i wówczas można się było dowiedzieć, że zlecenia dostawali ludzie z klucza partyjno-towarzyskiego: kancelaria Macieja Zaborowskiego, byłego asystenta Ziobry, w 2016 r. powołanego także na członka rady nadzorczej PZU; Adam Taracha, za poprzednich rządów PiS członek komisji weryfikacyjnej WSI i szef rady nadzorczej Naftobazy; adwokat Stefan Hambura, pełnomocnik rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej Anny Walentynowicz i Stefana Melaka.

Wcześniej ujawniał, teraz idzie w zaparte. Bianka Mikołajewska, szefowa zespołu śledczego portalu OKO.press, mówi, że w ciągu roku działalności portalu utrudnianie dostępu do informacji pogłębiło się. – Urzędnicy piszą dziś, że informacja nie podlega udostępnieniu, każą wykazać interes prawny, wykazać, czy reprezentujemy redakcję. Za każdym razem wymyślają coś nowego, by na koniec, po iluś miesiącach przepychanek udzielić odmowy, powołując się na przykład na ochronę danych osobowych – mówi Mikołajewska. Wówczas pozostaje sąd.

Minister obrony. Stowarzyszenie Sieć Obywatelska Watchdog Polska, która najaktywniej i od lat walczy o jawność w życiu publicznym, w ostatnich trzech latach wniosła do sądu ok. 500 spraw w związku z odmowami udzielenia informacji publicznej, pomaga jako organizacja społeczna w kilkudziesięciu innych sprawach sądowych.

POLITYKA zdecydowała się na taką drogę raz.We wrześniu ubiegłego roku nasz dziennikarz Juliusz Ćwieluch wysłał do MON pytania o wcześniejszą działalność zawodową rzeczniczki MON, która zastąpiła Bartłomieja Misiewicza, jej wykształcenie i zasługi dla obronności (została odznaczona przez Antoniego Macierewicza Złotym Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju). Nie otrzymał żadnej odpowiedzi i w grudniu skierował sprawę do sądu. MON przegrał wówczas sprawę o nieudzielenie informacji. Sąd ukarał ministerstwo grzywną – 500 zł. Informacje wpłynęły – po trzech miesiącach od przesłania zapytań, choć prawo przewiduje 14 dni. Pieniądze nie dotarły. Minister złożył kasację, za reprezentację prawną płacąc, rzecz jasna, z budżetu.

Rejestry umów są informacją publiczną, co znaczy, że muszą być udostępniane. Jan Kunert, dziennikarz i właściciel portalu bezkompromisowo.pl, na początku roku wystąpił o takie rejestry do wszystkich urzędów centralnych. MON w ogóle nie odpowiedziało.

Chroniąc interesy władzy, MON stosuje przeróżne wybiegi: na przykład odmawiając informacji o zarobkach mec. Andrzeja Lwa Mirskiego, reprezentującego ministerstwo w sprawach o zadośćuczynienia za katastrofę smoleńską, zasłaniał się tajemnicą adwokacką – choć sami adwokaci twierdzili, że tajemnica nie obejmuje wynagrodzenia. Lew Mirski od lat reprezentuje Macierewicza przed sądami, m.in. w procesach o odszkodowania za raport WSI. Andrzej Lew Mirski (i jego syn zatrudniony w Polskiej Grupie Zbrojeniowej) jest dziś blisko z rządem. Za usługi analityczno-doradcze na rzecz MON jego kancelaria zarobiła prawie 150 tys. zł za rok. Za udział w postępowaniach dotyczących „szkód osobowych” po katastrofie smoleńskiej – 120 tys. zł.

Rejestrów umów nie prowadzi też Ministerstwo Finansów ani Ministerstwo Edukacji. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, udostępniając dane, zamazuje kwoty! A chodzi o spore pieniądze, które można dać „swoim”. I tak MON finansuje na przykład Jana Czarnieckiego, architekta z USA, który w 2013 r. wystąpił jako lektor angielskiej ścieżki językowej do filmu ze spotkania z Antonim Macierewiczem dotyczącego katastrofy smoleńskiej. Za „monitorowanie mediów zagranicznych w obszarze bezpieczeństwa i obronności Polski” przez dwa miesiące dostał prawie 25 tys. zł, a za trzymiesięczny „monitoring anglojęzycznych źródeł medialnych” jeszcze 34 tys. zł. Marcin Gugulski, wieloletni współpracownik Macierewicza, także członek komisji weryfikacyjnej WSI, współpracownik zespołu smoleńskiego (2 tys. zł miesięcznie), za „konsultacje, wydawanie opinii w zakresie bezpieczeństwa państwa” na rzecz MON w niecały rok otrzymał łącznie 102 tys. zł. Historyk Sławomir Cenckiewicz, autor publikacji o Lechu Wałęsie jako Bolku, dziś dyrektor podległego Macierewiczowi Centralnego Archiwum Wojskowego, za umowę za „wydawanie opinii dotyczących reformy archiwów wojskowych” dostał 21 tys. zł.

Krewni i znajomi. Większości kwot wydawanych na wsparcie „swoich” nie znajdziemy jednak w Biuletynie Informacji Publicznej czy rejestrach umów. Można je wyśledzić dopiero w sądach gospodarczych, w grubych sprawozdaniach finansowych spółek Skarbu Państwa. Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych, kierowana obecnie przez Piotra Woyciechowskiego, byłego współpracownika Antoniego Macierewicza z komisji weryfikacyjnej WSI, wydała w ubiegłym roku 1,9 mln zł m.in. na takie działania promocyjne, jak: Przystanek Niepodległość, obchody Święta Reduty, sponsoring promocji książki Sławomira Cenckiewicza o Lechu Kaczyńskim czy książki „Niezłomni wyklęci”, a także na sfinansowanie wspólnego przedsięwzięcia ze spółką Fratria (wydawca „Sieci Prawdy”) dotyczącego powstania warszawskiego. Nawet Przedsiębiorstwo Wydawnicze „Rzeczpospolita”, malutka spółka Skarbu Państwa z dziesięcioma etatami, żyjąca praktycznie z wynajmu siedziby przy Al. Jerozolimskich w Warszawie – kierowana przez byłego prezesa Fratrii Tomasza Przybka (18 tys. zł pensji) i pełnomocnika Skarbu Państwa Grzegorza Buczkowskiego, byłego prezesa TUW SKOK i TU SKOK Życie SA (5 tys. zł pensji) – przekazała w ubiegłym roku 10 tys. zł Fundacji Niezależne Media (wydawca „Gazety Polskiej” i „Gazety Polskiej Codziennie”).

Spółki Skarbu Państwa, już gruntownie obsadzone przez swoich ludzi, przyjęły podobną strategię jak rząd: programowo nie informują. Przekonała się o tym m.in. lubelska Fundacja Wolności, która wystąpiła o ujawnienie pensji członków zarządów spółek Skarbu Państwa z regionu. Część z nich to działacze partyjni i ludzie związani z władzą. PGE Dystrybucja, w której zarządzie znaleźli się m.in. działacze PiS – były prezydent Lublina Andrzej Pruszkowski i Jan Frania – odmawiając informacji, stwierdziła, że nie jest spółką Skarbu Państwa, tylko spółką-córką PGE (która jest spółką Skarbu Państwa), więc prawo o jawności jej nie obowiązuje. Fundacja poszła do sądu, a wyroki dwóch instancji były jednakowe: należy ujawnić wnioskowane dane. PGE Dystrybucja wniosła jednak kasację, co przeciągnie sprawę. – Nie rozumiem, w czym problem. Być może członkowie zarządu wstydzą się tego, ile zarabiają? – mówi Krzysztof Jakubowski, prezes Fundacji Wolności. I Pruszkowski, i Frania zarobili przez 9 miesięcy po 360 tys. zł, co wynika z ich oświadczeń majątkowych jako radnych.

Naszym kosztem. Wiosną tego roku posłowie PO złożyli do Sejmu projekt ustawy o jawności zarobków władz spółek Skarbu Państwa. Rząd Beaty Szydło oświadczył, że tego projektu nie poprze, bo narusza on prawo do prywatności. Można by dodać, że wywołuje też społeczne emocje: wiele dni trwała burza medialna po informacji o wysokości zarobków działaczki PiS Małgorzaty Sadurskiej, która z Kancelarii Prezydenta trafiła do zarządu PZU na stanowisko wiceprezesa. Pytany o wysokość jej wynagrodzenia (mówiono o 90 tys. zł miesięcznie) rzecznik PZU odmówił odpowiedzi. Nie przypadkiem też Polska Grupa Zbrojeniowa, spółka podległa MON, wykręcała się od podania wysokości zarobków Bartłomieja Misiewicza, zasłaniając się tajemnicą przedsiębiorstwa – choć orzeczenia sądowe mówią wyraźnie, że przez taką tajemnicę rozumie się „informacje techniczne, technologiczne, organizacyjne lub inne informacje posiadające wartość gospodarczą, co do których przedsiębiorca podjął niezbędne działania w celu zachowania ich poufności”. Co istotne, zdaniem Sądu Najwyższego te trzy przesłanki muszą zostać spełnione łącznie. Mnogość prawników w środowisku władzy nie przekłada się na skłonność do respektowania prawa.

Sama partia PiS nie świeci przykładem. Już od czterech lat walczy w sądzie o to, by nie ujawnić, ile zapłacono za umowę z mecenasem Rafałem Rogalskim, pełnomocnikiem w śledztwie smoleńskim. W 2013 r. „Newsweek” podał, że chodzi o 250 tys. zł. Umowa opłacana była z pieniędzy partii – a więc pieniędzy publicznych. Po dwóch przegranych w sądzie partia finansuje kasację w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Ostatnio PiS odmówiło nawet ujawnienia treści i wartości umowy, jaką zawarło na „przygotowanie koncepcji ankiety konstytucyjnej”. Nie można było nawet dowiedzieć się, jakie pytania zawierała ankieta, ilu osobom została wysłana, czy odpowiedzi były opłacane, ile przyszło odpowiedzi i co z nich wynika. No i jaki był koszt całego przedsięwzięcia. Zdaniem Bianki Mikołajewskiej, PiS najbardziej boi się właśnie pytań dotyczących kosztów funkcjonowania władzy, tym bardziej że szedł po władzę pod hasłem ukrócenia bizancjum. Beata Szydło obiecywała skromne rządy. Jest za to, na przykład, 136 tys. zł nagród wypłaconych w 2017 r. samym tylko członkom gabinetów politycznych ministerstw. Gabinetów, które PiS obiecywało zlikwidować.

Niepokojąco brzmią tymczasem ostatnie zapowiedzi o tym, że minister koordynator ds. służb specjalnych Mariusz Kamiński we wrześniu przedstawi „projekt ustawy o jawności życia publicznego”. Wiadomo tylko to, co powiedział sam Kamiński: że będzie dotyczył oświadczeń majątkowych funkcjonariuszy publicznych i że w jednej ustawie mają znaleźć się wszystkie przepisy antykorupcyjne dotyczące różnych służb, dotąd rozrzucone po wielu ustawach.

Organizacje walczące o jawność w życiu publicznym dodają, że przecież istnieje już ustawa o dostępie do informacji publicznej. Wystarczy ją stosować.

Polityka 37.2017 (3127) z dnia 12.09.2017; Społeczeństwo; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Co skrywa władza"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną