Powiedzmy, że macie ochotę na niegrzeczny seks, weźmy przebierankę. Ale po ciasnej sypialni walają się przewijaki, w wannie gumowe kaczuszki, a za ścianą płytkim snem śpi teściowa, która przyjechała na pół roku, oferując się z pomocą przy dzieciach.
Wychodząc naprzeciw sfrustrowanym seksualnie małżonkom, w wiecznym niedosycie, w zrewitalizowanej przestrzeni żyrardowskich loftów powstała luksusowa garsoniera. Można zaanonsować się online, odebrać klucz w paczkomacie i za kilkaset złotych się sobą nacieszyć dyskretnie, komfortowo i dowolnie głośno, zgodnie z erotyczną fantazją szytą pod klienta. W niespełna pół roku rezerwacje się zakorkowały.
Tymczasem uprawianie tych rzeczy w miejscu uwznioślonym ciężkim losem polskiej prządki niektórzy odebrali jako bulwersujące. Wybuchła seksafera.
•
Ideą garsoniery Aleksandrę Rasz zainspirowało życie intymne. Po 12 wspólnych latach chcieli z mężem czegoś więcej niż kwadransa pod kołdrą między karmieniami. Próbowali odgrywać w domu niegrzeczne uczennice i surowych policjantów, ale na tle kuchennych scenografii umizgi te wyglądały karykaturalnie. Czuć było sztuczność sytuacji. Do tego perwersyjność stała się niebezpieczna dla życia w dosłownym sensie. Od kiedy dzieci zaczęły raczkować, trzykrotnie zjadły świeczki typu tealight, znajdywane potem w pielusze. Googlowali więc, gdzie się wyrwać na weekend, by znów zaiskrzyło. Pensjonaty w Kazimierzu Dolnym oferowały smaczną kolację z winem plus płatki róż, resztę akcesoriów w zakresie własnym. Niestety, po obfitym posiłku i kąpieli w płatkach oboje natychmiast zasypiali.
Dworki mazurskie zapraszały do spa na rytuał bliskości dla zakochanych, w tym czekoladowy masaż (który wyskakiwał także pod hasłem „sposób na bezsenność”).