Lawinowo pojawiające się na Facebooku i Twitterze hasztagi #metoo ujawniły skalę molestowania seksualnego na całym świecie. Do akcji dołączyły osoby znane, jak islandzka piosenkarka Bjørk czy gimnastyczka Mckayla Maroney.
Ale to przede wszystkim głos anonimowych kobiet, które opisywały, co je spotkało w przeszłości, stał się zarzewiem dyskusji. Ta toczy się w rozproszeniu, w komentarzach pod postami pisanymi dosłownie spod każdej szerokości geograficznej. Uczestniczą w nich też mężczyźni.
#SłyszęCię
Pierwsze rzucają się w oczy komentarze wynikające z niezrozumienia powagi sytuacji: „Wygląda na to, że wszyscy już byli molestowani, tylko nie ja”, „Może mnie ktoś by wreszcie zmolestował” itp.
Trudno, żeby takie teksty nie wywoływały irytacji i nie były usuwane. Wiążą się one z mitem negatywnie rozumianej poprawności politycznej. Fantazji, w której ograniczenie możliwości mówienia tego, co ślina przyniesie na język, wiąże się z ograniczeniem wolności. To takie rozumowanie przysporzyło zwolenników Donaldowi Trumpowi podczas kampanii wyborczej – wreszcie pojawił się kandydat, który nie bał się mówić, co myśli.
– Nie ma się czemu dziwić, mężczyźni mają różne doświadczenia, każdy z nas wkracza w inny sposób w dorosłość – komentuje Michał Pozdał, seksuolog z Uniwersytetu SWPS, autor książki „Męskie sprawy: życie, seks i cała reszta”. – Ale nie ma też co skupiać się na negatywnych komentarzach, kiedy tak duża zmiana przetacza się przez świat – dodaje.
Ta zmiana ujawnia skalę molestowania seksualnego na świecie. Ale i coś jeszcze. Wielu mężczyzn (głównie w Ameryce) odpisywało na historie molestowanych kobiet za pomocą hasztagów: #IhearYou (#SłyszęCię) czy nawet #ItWasMe (#ToByłemJa). Akcję komentowali komicy: Greg Finley i Barry Crimmins. Ten drugi przyznał, że sam był ofiarą przemocy seksualnej. Quentin Tarantino, który przez lata współpracował z producentem Harveyem Weinsteinem, od zdemaskowania którego rozpoczęła się akcja #metoo, mówił: „Wiedziałem wystarczająco dużo, żeby coś z tym zrobić. To było coś więcej niż zwykłe plotki z drugiej ręki. Wiedziałem, że zrobił kilka z tych rzeczy”.
– Trudno dyskutować z twardymi faktami: więcej kobiet umiera na świecie na skutek przemocy domowej niż na malarię. Może wreszcie zacznie się o tym głośno mówić – dodaje Pozdał. Ale czy ta statystka oznacza, że niemal wszyscy jesteśmy w jakiś sposób winni? To zależy, jak na to spojrzeć. Jeśli młode kobiety mają problemy z kręgosłupem, bo garbiły się w liceum, a to z kolei jest wynikiem zadręczania przez kolegów notorycznie strzelających im ze staników, to z pewnością tak.
O ile reakcja #IhearYou ograniczała się do tych trzech, a w języku polskim dwóch słów, mających oznaczać wsparcie, o tyle użycie #ItWasMe wiązało się z bardziej obszernym wyznaniem. Przyznaniem, że dotykało się np. śpiącej obok partnerki lub usilnie próbowało pocałować koleżankę w liceum. Jeden z internautów pisał: „Przepraszam za wszystkie zachowania, po których poczułyście się źle. Przepraszam za niestosowne żarty i głupie komentarze nie na miejscu. Przepraszam, że nie reagowałem, gdy ktoś was molestował i obrażał. Nie wierzę, że choć jeden z nas jest bez winy”.
#ItWasMe to więc próba walki z konstatacją, że mnie ten problem nie dotyczy.
Zaakceptuj dyskomfort
Swoisty poradnik dla mężczyzn, którzy czują się skonfundowani na myśl o fali kobiecych wyznań, sporządził serwis CNN. W czternastu prostych punktach znalazło się miejsce dla haseł oczywistych, takich jak: „Reaguj. Zwracaj uwagę, kiedy inni okazują kobietom brak szacunku”, aż po takie, które wymagają wyjaśnienia. Bo niby dlaczego podczas spotkania towarzyskiego nie powiedzieć o córce znajomych, że jest „wspaniałą, młodą damą” i nie skomplementować jej fryzury czy sukienki? Ano dlatego, że w ten sposób wysyłamy komunikat, zarówno do niej, jak i być może do będących w pobliżu chłopców, że wygląd jest sprawą najważniejszą. Lepiej zapytać, jakimi zabawkami lubi się bawić lub jaki przedmiot w szkole jest jej ulubionym.
Ostatni, czternasty punkt z listy wydaje się kluczowy, mówi bowiem: zaakceptuj dyskomfort. Owszem, nie jest przyjemnie, jeśli w mediach, pracy czy w rozmowach ze znajomymi notorycznie słyszy się o seksizmie czy o tym, jak bardzo uprzywilejowani są heteroseksualni mężczyźni. I może prawdziwie „męską” postawą byłaby akceptacja tego dyskomfortu. Przyznanie się do tego, że to nam w życiu jest łatwiej.
Piotr Skwieciński, wicenaczelny tygodnika „wSieci”, potrzeby do odczuwania dyskomfortu nie widzi. W tekście opublikowanym na łamach portalu wpolityce.pl twierdzi, że akcja #metoo służy dwóm celom: podporządkowaniu się „brutalnej inżynierii społecznej” oraz „zastraszeniu wszystkich mężczyzn i wpędzeniu ich w poczucie winy”. Skwiecińskiemu przeszkadza, że akcja #metoo nie ogranicza się do piętnowania gwałtów sensu stricto, ale obejmuje „każdą mogącą być uznaną za nieakceptowaną, inicjowaną przez mężczyznę próbę kontaktu fizycznego”.
Dlatego chciałbym przytoczyć krótką historię, która nie wydarzyła się w Nibylandii, nie była wymyślona przez różne „grupy wpływu”, a miała miejsce wczoraj, 23 października, w pociągu relacji Łódź Fabryczna – Warszawa Wschodnia. Historię maksymalnie piętnastoletniej dziewczyny, która usiadła na jedynym wolnym w przedziale miejscu, tuż obok na oko pięćdziesięcioletniego faceta w skórzanej kurtce. Dziewczyny, która nie mogła przygotować się do lekcji rysunku, bo była non stop zagadywana. Na to nie reagował nikt. Ktoś zareagował dopiero wtedy, gdy mężczyzna zaczął się bawić warkoczem nastolatki.
Czy w tym błahym z pozoru przypadku też będziemy się zastanawiać: piętnować czy nie piętnować? Prowadzić dyskusję czy lepiej się odezwać? Udawać, że nic mnie to nie obchodzi, i wlepiać wzrok w gazetę? Odpowiedź wydaje się oczywista. Ale nadal nie jest, co tylko potwierdza, że potrzebujemy takich akcji jak #metoo.