Termin charyzma zadomowił się w języku potocznym jako kontener, gdzie zmagazynowane są pewne cechy, umiejętności i predyspozycje, które sprawiają, że obdarzony charyzmą człowiek wywiera ogromny wpływ na innych. Już tylko swym zjawieniem rozpala emocje, już pierwszym wypowiedzianym zdaniem skłania ludzi do rzeczy trudnych, czasem wielkich, czasem plugawych. No właśnie: choć w miarę zgodnie rozszyfrowujemy pojęcie charyzmy, to kryje się w nim mnóstwo sprzeczności. Byłaby ona rzeczywiście darem natury, czy raczej wypracowaną z rozmysłem techniką manipulowania ludźmi? Ma fundament w charakterze, czy też właściwie każdemu może się zdarzyć – nazwijmy to – incydent charyzmatyczny, czyli rzucenie magii na innych? Przypisuje się ją postaciom skrajnie różnym intelektualnie, etycznie, politycznie. Co łączy – by poprzestać tylko na współczesności – Gatesa i Kaczyńskiego, Dalajlamę i Putina, papieża Franciszka z jego wiecznym, pokornym uśmiechem biedaka i Donalda Trumpa z tym nieusuwalnym, aroganckim nadęciem bogacza? Z pewnością nie jest to uroda zewnętrzna (niektórym trudno w ogóle przypisać fizyczny powab), automatycznie podobno przysparzająca ludziom sympatii bliźnich. Nie łączy ich żaden powierzchowny walor typu aksamitny tembr głosu. Ani też wspólnota losów w rodzaju trudnego dzieciństwa, z którego mieliby wynieść kompleksy, leczone teraz władzą nad innymi.
A jednak każda z wymienionych postaci ma miliony fanów, wyznawców, zwolenników. Ludzie idą za nimi w ogień, a przynajmniej spalają się w harówie dla partii, firmy, narodu, wiary. I wyłączają indywidualny osąd rzeczywistości, powierzając swój los komuś, kogo biorą za wybrańca, wizjonera, stratega pozbawionego skazy na duszy, umyśle, a nawet sfatygowanym ciele. Dlaczego?
SOCJOLOGIA: to tylko popyt
Najradykalniej na to pytanie odpowiada socjologia, podsuwając koncept, że charyzma nie jest żadnym darem czy zestawem cech jednostki.