Jest coca-cola, jest Chabad
Chasydzki rabin opowiada o tym, jak mu się żyje w Polsce
AGNIESZKA ZAGNER: – Dużo w tym roku sprzedaliście chamecu?
RABIN SZALOM DOW BER STAMBLER: – Rozumiem, że tak naprawdę pyta pani o rozmiary naszej społeczności.
Tak. Kilka dni temu skończyło się święto Pesach, dla rabina to pewnie wciąż gorący temat.
Każdy Żyd na czas świąt musi pozbyć się z domu chamecu [produktów ze zbóż, które miały kontakt z wodą przez co najmniej 18 minut – AZ] i może sprzedać go tylko nie-Żydowi. Najprościej zrobić to przez internet albo przeze mnie. W tym roku pomogłem sprzedać chamec kilkudziesięciu rodzinom – to właśnie rozmiar naszej społeczności. Teoretycznie osoba, która kupuje chamec, może w dowolnym momencie przyjść i z niego skorzystać – w czasie Pesach przez siedem dni w Izraelu i osiem poza nim chamec znajduje się w zaplombowanych pomieszczeniach. Wprawdzie nie słyszałem, by kiedykolwiek tak się stało, ale to dopuszczalne.
Dlaczego Żyd musi sprzedawać chamec przed Pesach?
To kwestia historyczna. Kiedy Żydzi wychodzili z Egiptu, panowała atmosfera wielkiego pośpiech. Nie mogli czekać, aż przygotowane ciasto odpowiednio urośnie, musieli wyjąć je z pieca niewyrośnięte i cieniutkie. Dziś czynimy tak co rok, by pamiętać historię cudu, jakim było wyjście naszego narodu z niewoli. Maca jest symbolem tej historii. Tora mówi nam także, byśmy przede wszystkim nie jedli i nie mieli w tym czasie chamecu. Stąd te intensywne porządki w domach, by nie zostawić ani okruszka.
Żeby nawet szukając ze świecą, niczego nie znaleźć.
W przeddzień święta szukamy ze świecą. Ojciec rodziny musi znaleźć dziesięć specjalnie ukrytych kawałków. Ma to również wymiar duchowy. Wierzymy, że wyjście z Egiptu było początkiem narodu żydowskiego. Kiedy Żydzi przybyli nad Nil, było ich tylko 70, kiedy wychodzili – już 600 tys. To było wyjście nie tylko z niewoli fizycznej, ale i duchowej – zyskaliśmy tożsamość, mogliśmy rozwijać kulturę i religię. Pośpiech był też powodowany tym, że doszliśmy tam już do 49 z 50 opisanych w Kabale bram nieczystości duchowej, z 50 bramy nie byłoby powrotu. Cały czas tym żyjemy. Czasem tak się pocieszamy, że skoro przeżyliśmy Egipt, to przeżyjemy i to. Maca jest symbolem skromności i pokory, nasi mędrcy nazywają ją lechem oni, pieczywem biednych. Kiedy po święcie Pesach znów mamy do czynienia z chamecem, korzystamy z duchowości w nim zawartej, wracamy do naszych źródeł.
Jak to się stało, że rabin pojawił się właśnie w Polsce?
Należę do chasydzkiej wspólnoty Chabad-Lubawicz. Rabin Menachem Mendel Schneerson, urodzony na terenie dzisiejszej Ukrainy, dziesięć lat przed drugą wojną światową ożenił się w Warszawie, by ostatecznie osiąść w Nowym Jorku. Kiedyś powiedział, że skoro Hitler próbował i prawie mu się udało zniszczyć naród żydowski na świecie, to naszym zadaniem jest jego odbudowa. Zachęcił nas, byśmy wyszli z gett, przestali dbać tylko o rozwój duchowy, spojrzeli na mapę świata i tam, gdzie nie ma Chabad-Lubawicz, tworzyli wspólnotę i pomagali Żydom budować ich tożsamość. Żebyśmy uczyli, czym różni się Purim od Pesach, bo w diasporze ta wiedza nie jest taka powszechna. Dziś na świecie właściwie nie ma stolicy, w której nie byłoby Chabad-Lubawicz. Mówiło się do niedawna, że tam, gdzie jest coca-cola, jest Chabad, a do czasu, kiedy prezydent Obama odnowił stosunki z Kubą, dodawano: oprócz Hawany, gdzie jest Chabad, a nie ma coli. To dzieło Rebe, który pomógł wielu ludziom zostać Żydami. W ten sposób i ja trafiłem do Warszawy. Najpierw przyjechałem tu w odwiedziny do rodziny. Okazało się, że nie ma Chabadu, zgłosiłem się więc do głównej siedziby z prośbą o wysłanie jej tutaj. To było 13 lat temu.
To musiał być szok. Rabin urodził się w centrum wszechświata Chabadu, jakim jest Kfar Chabad, gdzie bycie chasydem jest sprawą oczywistą.
Różnica jest rzeczywiście ogromna. W Kfar Chabad mieszkają tylko chasydzi – w sumie kilka tysięcy. Wszystko jest dostosowane do naszych potrzeb – dziecko można posłać do chederu Talmud Tora, gdzie uczy się tylko po hebrajsku, albo do chederu Jidysz, gdzie część nauki odbywa się właśnie w tym języku. Do wyboru koszerne restauracje, sklepy – na miejscu jest wszystko, co potrzeba. Mamy też bardzo niskie w porównaniu z całym Izraelem bezrobocie, prawie każdy pracuje.
Mężczyźni pracują, a nie poświęcają się studiowaniu Tory, jak w innych ortodoksyjnych społecznościach?
U nas jest inaczej. Rebe ustalił, że chłopak uczy się w jesziwie aż do ślubu, a później jeszcze koło trzech lat. Potem albo idzie do pracy, albo staje się przedstawicielem Chabad-Lubawicz i zajmuje się działalnością społeczną. Tora jest najważniejszym źródłem wiedzy, ale mamy zasadę, że człowiek, który ma rodzinę, może studiować ją tylko rano i wieczorem, bo ma również obowiązki.
Czy poza Torą młody człowiek ma kontakt z „naszymi”, świeckimi przedmiotami, takimi jak np. matematyka?
Coraz więcej chederów ma kontakt z matematyką albo językiem angielskim. Zwyczajowo po ślubie, kiedy mężczyzna idzie do pracy, odbywa też przyspieszony kurs nauki. Robi tradycyjną maturę albo uczy się konkretnego zawodu.
A jak jest w przypadku kobiet?
Trochę inaczej. Kobiety już wcześniej uczą się różnych zawodów, a od 15. roku życia zaczynają przygotowywać się do matury. Moja żona skończyła program edukacyjny, jest nauczycielką.
Rabin z żoną ze spokojnej chasydzkiej wioski trafiają do Warszawy, gdzie życia żydowskiego niewiele, bo i samych Żydów niewielu.
Holokaust, komunizm, Marzec ’68 – to wszystko powody, dlaczego w Polsce Żydów jest niewielu, a ci, którzy zostali, zrezygnowali z praktyki religijnej. Dla mnie Żyd, który dziś sprzedaje tu chamec, jest zaawansowany religijnie. Większość nie jest tak zaangażowana, ale to nieprawda, że ich nie ma. W ostatnim sederze organizowanym przez Chabad-Lubawicz w Warszawie wzięło udział ponad 550 gości z Polski i zagranicy. Był to pierwszy tak liczny seder od czasów wojny i dowód, że polska społeczność żydowska widzi potrzebę wspólnego świętowania, docenia znaczenie tradycji i chce ją kultywować. Z drugiej strony według Chabad-Lubawicz tam, gdzie jest najmniej Żydów, potrzeba najwięcej pracy. Ktoś, kto mieszka w Jerozolimie, Bnej Brak [miasto w Izraelu w większości zamieszkałe przez ortodoksyjną społeczność żydowską – AZ] czy Nowym Jorku, pójdzie do dowolnej synagogi, ktoś się nim zajmie, dostanie odpowiedzi na swoje żydowskie potrzeby. W Polsce mimo dobrej woli państwa i rządów od lewa do prawa jest poczucie, że życie żydowskie chowa się na cmentarzach, w pomnikach, rocznicach i muzeach. Tak jak przed wojną już nie będzie. Mamy historię, kulturę, festiwale, ale brakuje codzienności.
A szabat? Ciężko przeżyć sobotę w Warszawie, kiedy jest się religijnym Żydem?
Trudno czy łatwo – to pojęcia względne i subiektywne. Kiedy przedstawi się małżonkom listę obowiązków, ślub też może się okazać trudną sprawą, a to przecież bardzo radosna rzecz. Szabat w Warszawie nie jest szczególnie trudny. Żyd, bez względu na to, gdzie jest, w dobę szabasową nie może wykonywać żadnej pracy. Kropka. Koszerne jedzenie czy przygotowanie potraw na szabat to kwestia organizacji. Z drugiej strony łatwiej ma Polak, którego wybór ogranicza się do tego, w którym supermarkecie w sobotę zrobi zakupy.
Czym różni się Chabad-Lubawicz od innych organizacji żydowskich w Polsce, których mamy przecież kilka? Można pójść do synagogi Nożyków czy do synagogi reformowanej?
Jeśli mówimy o Żydzie, który wierzy w jednego Boga i 613 micwot [przykazania Halachy, żydowskiego prawa religijnego – AZ], to właściwie niczym się nie różni. Mamy różne wspólnoty, ale więcej je łączy, niż dzieli. Chasydzi mają swój światopogląd i podejście do życia, które nie jest tak samo mocno podkreślone w innych społecznościach – są pejsy, brody, ale jest również inna, wyższa restrykcyjność w kwestiach halachicznych czy koszerności. Nasza filozofia, chasidut, opiera się nie tylko na potrzebach ciała, ale też duszy. Uczymy się nie tylko o tym, kim jest czy nie jest Bóg, ale kim jesteśmy my sami.
Chce rabin powiedzieć, że nie konkurujecie ze sobą, jeśli chodzi o inne synagogi?
W Warszawie społeczność jest niewielka, ludzie mają wybór. Mogą raz pójść tu, raz tam. Mamy nie tylko wysoki poziom religijności, ale też wysoką tolerancję wobec każdego Żyda, bez względu na jego „stan” religijny.
Każdego? W zeszłym roku doszło do głośnego spotkania z prezesem Kaczyńskim, w którym wziął udział rabin. Obecność tylko kilku przedstawicieli organizacji żydowskich została bardzo źle odebrana w środowisku, które uznało, że nie jest reprezentowane. Warto było?
W prywatnych rozmowach z różnymi osobami, które podpisały się pod listem, słyszałem nawet słowa „przepraszam”. Ta reakcja była przesadzona. W ogóle organizacje żydowskie w Polsce są słabo zorganizowane – właściwie nie zdarza się, żebyśmy usiedli razem i dyskutowali na jakiś wspólny, ważny dla nas temat. Kiedy prezes partii rządzącej zaprasza mnie na spotkanie, nie widzę możliwości, by mu odmówić. Dialog jest lepszy niż inne sposoby rozwiązywania problemów. Moje wrażenie po tamtym spotkaniu było bardzo pozytywne, jeśli chodzi o otwartość prezesa Kaczyńskiego na nasze potrzeby. Zdecydowanie potępił zjawisko antysemityzmu.
Ale awantura w środowisku była. Nie czuł się rabin wykorzystany przez polityków, którzy zapewnili sobie alibi, że przecież toczy się tzw. dialog?
Jeśli ktoś chce się awanturować, to trudno. Według mnie są lepsze formy komunikacji. Dla mnie jako religijnego Żyda, którego powinnością jest „szacunek dla Królestwa” w rozumieniu państwa, w takim spotkaniu nie ma nic niestosownego.
Kilka miesięcy później PiS uchwalił ustawę o IPN, która wywołała powszechne oburzenie środowisk żydowskich na całym świecie, nie wspominając o tych oficjalnych, rządowych.
Jako przedstawiciel Chabad-Lubawicz w Warszawie chcąc nie chcąc jestem ambasadorem Polski na świecie i cieszę się, gdy mam do opowiedzenia pozytywne historie. Ostatnio rzeczywiście jest z tym gorzej. Powstała ustawa, której założenie było dobre, bo chodziło o wizerunek Polski, ale realizacja już taka nie jest. Mam nadzieję, że Trybunał Konstytucyjny nie potwierdzi konstytucyjności tej ustawy.
Ale mleko już się rozlało.
Rzeczywiście, ustawa obudziła uśpione upiory. Niedobrze się stało.
Czy rabina spotkało ostatnio coś przykrego?
Na szczęście, dzięki Bogu, nie. Ale to nie znaczy, że możemy spać spokojnie. Nasz Rebe mawiał, że mrok rozprasza się światłem, a nie mrokiem. Teraz trzeba robić jeszcze więcej, mocno postawić na edukację i rozmowy z przedstawicielami różnych państw.
W raporcie o sytuacji mniejszości narodowych, etnicznych i religijnych w państwach unijnych piszecie, że wprawdzie żadna partia nie głosi otwarcie poglądów antysemickich, ale w wypowiedziach niektórych polityków czy hierarchów Kościoła katolickiego takie poglądy są wyrażane.
To jest moment, kiedy wszystkie organy państwa, ale też instytucje pozarządowe powinny zachować wysoki poziom odpowiedzialności, opartej na rozmowie, szacunku i tolerancji. Ogień nie stoi tak daleko od paliwa. Bardzo łatwo da się rozprzestrzenić ten pożar.
81 proc. osób jest dumnych z tego, że są Żydami. Nie zdziwiły rabina te wyniki?
Zdziwiły, ale pozytywnie. Wielu Żydów w Polsce próbowało wyciszyć w sobie ten temat. Nierzadkie są przecież sytuacje, kiedy ludzie przez lata ukrywają pochodzenie przed przyjaciółmi, a nawet przed najbliższą rodziną.
Nie martwi rabina, że według badań Żydzi są na piątym miejscu – za Arabami, Romami, Rosjanami i Białorusinami – w zestawieniu narodów, które cieszą się najmniejszą sympatią Polaków? Żydów lubi co czwarty Polak. To mało czy dużo?
To dość delikatna kwestia. Jestem zaskoczony skalą zainteresowania, ciągle otrzymuję zaproszenia na spotkania, uroczystości. Często dziwię się, dlaczego jakiemuś Polakowi w niewielkiej wsi tak zależy, by przyjechał rabin i odmówił modlitwę. Problem w tym, że Polska nie ma dobrego PR. Tyle dobrego się tu dzieje, a świat o tym nie wie.
Rabin wspomniał o samozwańczej roli ambasadora Polski, jaką wypełnia.
Nie samozwańczej. Raczej woluntarystycznej. Absolutnie się od tego nie uchylam.
Czytaj także: Notatki ze zjazdu chasydów